MARYNARZE W POWSTANIU WIELKOPOLSKIM [FRAGMENT KSIĄŻKI „WIELKOPOLSKA NA MORZU. SZKICE HISTORYCZNE I WSPÓŁCZESNE”]
Marynarzy uważano za zawadiaków o „gorących głowach” – należeli do żołnierskiej elity. Cechowało ich dobre wyszkolenie, byli sprawnie fizycznie, odbywali służbę bojową na wielu morzach świata, znali się na obsłudze rożnych typów uzbrojenia i sprzętu bojowego używanego przez wojsko – karabinów maszynowych i broni przeciwlotniczej oraz lekkiej i ciężkiej artylerii.
Marynarze z Wielkopolski doskonale przygotowani byli do walki na morzu, ale już wkrótce – w latach 1918-1919 – jako zwykła piechota w boju z nieprzyjacielem odznaczyli się bohaterstwem i wyśmienicie sprawdzili się w roli dowódców oddziałów. Niecodzienny widok marynarza na koniu dowodzącego plutonem piechoty u powstańców budził zdumienie, u wroga autentyczny strach i nienawiść. Byli elitą i najbardziej radykalną grupą wśród późniejszych sił powstańczych. Wszędzie wyróżniali się zmysłem organizacyjnym i odwagą. Szła za nimi sława nieustraszonych rewolucjonistów w 1918 r., którzy pierwsi przeciwstawili się skutecznie rozkazom najwyższych rangą oficerów cesarskiej marynarki wojennej wysyłających ich na kolejną rzeź. Swym buntem obalili niemiecką machinę wojenną i zmusili do abdykacji i tchórzliwej ucieczki do Holandii samego cesarza Wilhelma II. Marynarzy, także tych pochodzących z terenu Wielkopolski, nazywano Spartakusami, otaczano respektem i sympatią.
Początkowo jako jedyni powstańcy z racji specyfiki służby zachowali odrębność i nie musieli dostosowywać mundurów do armii walczącej na polu. Dlatego w spontanicznym okresie powstania można było spotkać w Wielkopolsce żołnierzy wywodzących się z tego regionu i noszących mundury marynarskie lub elementy owego uniformu. Z chwilą przekształcenia oddziałów powstańczych w regularne Wojsko Wielkopolskie na przełomie 1918-1919 r. mundury marynarskie zniknęły zupełnie.


Powrót marynarzy do Wielkopolski z macierzystych jednostek w Kilonii, Wilhelmshaven i innych baz na północy Niemiec nastąpił w czasie wybuchu rewolucji w Berlinie jesienią 1918 r. Z powodu rewolucyjnego rozprzężenia część z nich urlopowano lub jako rekonwalescentów odesłano do rodzinnych domów, inni zdezerterowali. Wielu z nich niebawem zwerbowano do polskich oddziałów. Na jednym z peronów kolejowych poznańskiego Dworca Zachodniego w listopadzie 1918 r. czekało kilku żołnierzy w marynarskich mundurach. Wyłapywali oni kolegów wysiadających z pociągów, którzy włóczyli się, próbując znaleźć transport do Wrześni, Pleszewa, Jarocina, Gniezna, Środy Wielkopolskiej i innych miejscowości w byłym zaborze pruskim. Jednym z patrolujących peron był 28-letni bosman Adam Białoszyński, który od około 1910 r. służył w armii niemieckiej, a podczas I wojny światowej był członkiem załogi na cesarskim okręcie liniowym SMS Preussen. Korzystając z okazji, zdezerterował i wrócił do rodzinnego domu przy ul. Żurawiej w Poznaniu. W kawiarni „Zielona” przy ul. Wrocławskiej 18 w Poznaniu 5 grudnia 1918 r. odbyło się tajne spotkanie grupy zrewoltowanych marynarzy polskiego pochodzenia (nosili na mundurach biało-czerwone rozety), zwołane przez Białoszyńskiego, który cieszył się autorytetem wśród towarzyszy broni. Podczas narady zawiązano konspiracyjny oddział marynarzy dla walk o zjednoczenie ziem polskich. Do najbardziej aktywnych spośród nich należeli: Franciszek Kozłowski z Zalesia, Ignacy Maciejewski z Poznania, Franciszek Musiał ze wsi Roszczki i Teofil Woderski z Buku. Bosman Białoszyński nawiązał kontakt z podporucznikiem Mieczysławem Paluchem, twórcą Tajnego Sztabu Wojskowego, który pełnił funkcję ośrodka dyspozycyjnego dla legalnych i konspiracyjnych oddziałów polskich w Poznaniu i na prowincji.

Od 22 grudnia 1918 r. 4. Kompania Marynarzy – bo taką nazwę od tej pory oddział nosił – była jedną z ośmiu kompanii wchodzącej w skład sformowanego legalnie ochotniczego Batalionu Służby Straży i Bezpieczeństwa w Poznaniu. Nowo powstała 4. Kompania Marynarzy liczyła około 150 ludzi (nie wszyscy posiadali doświadczenie służby bojowej na morzu). Żołnierze w marynarskich mundurach mieli pełnić w stolicy Wielkopolski funkcje porządkowe w ramach istniejących oddziałów. Czekali na dyspozycje od przełożonych – gotowi do rozpoczęcia akcji zbrojnej. Walki z Niemcami w Poznaniu wybuchły 27 grudnia 1918 r. Jeszcze przed rozpoczęciem regularnego wystąpienia zbrojnego marynarze zajęli i zabezpieczyli przed grabieżą forteczne magazyny ze sprzętem wojskowym, umundurowaniem i żywnością o wartości około 25 mln marek niemieckich. W tę broń i inne zapasy wyposażono potem formujące się kompanie. Marynarze pod komendą Białoszyńskiego rozbrajali nadchodzące nocą z 27 na 28 grudnia pociągi z wojskiem niemieckim z Leszna Wielkopolskiego, a później z Krzyża (zmierzające z pomocą niemieckiemu garnizonowi w Poznaniu). Marynarze zajęli Fort VI i Fort VII (wchodzące w skład Twierdzy Poznań), opanowali Dworzec Główny, obsadzili koszary 47. Pułku Piechoty na Jeżycach. Ogniem zaporowym zablokowali niemieckie koszary 6. Pułku Grenadierów im. Hrabiego Kleista von Nollendorfa, którego żołnierze nie mogli wziąć udziału w walkach w centrum miasta. W czasie bezskutecznego ataku na koszary Białoszyński został lekko ranny w głowę. Jego żołnierze 6 stycznia 1919 r. współuczestniczyli w zdobyciu stacji kolejowej i lotniska (nazywanego wtedy stacją lotniczą) w Ławicy pod Poznaniem. W ręce powstańców wpadło wiele samolotów (pozostałe przejęto później z hangaru Zeppelinów na poznańskich Winiarach; łącznie ponad 200 maszyn latających). Po zajęciu lotniska jeszcze tego samego dnia przystąpiono do tworzenia „polskiej stacji lotniczej”. Takiego potencjału wojskowego naczelne dowództwo powstańcze nie mogło zmarnować, bo choć marynarzy uważano za zawadiaków o „gorących głowach”, to należeli do żołnierskiej elity. Cechowało ich dobre wyszkolenie, byli sprawnie fizycznie, odbywali służbę bojową na wielu morzach świata, znali się na obsłudze rożnych typów uzbrojenia i sprzętu bojowego używanego przez wojsko – karabinów maszynowych i broni przeciwlotniczej oraz lekkiej i ciężkiej artylerii.
-
WIELKOPOLSKA NA MORZU140,00 zł
Po akcji powstańczej w Poznaniu starszy podoficer Białoszyński wyruszył na czele 4. Kompanii Marynarzy na Front Północny. Idąc do ataku, został ciężko ranny pod koniec stycznia 1919 r. w bitwie pod Rynarzewem (według innych relacji podczas zdobycia Szubina). Zimą 1919 r. marynarze brali udział w zakończonym sukcesem natarciu na miejscowości Łabiszyn, Żnin, Tury, Brońskie i Samoklęski. Po przegrupowaniu 4. Kompania Marynarzy brała udział w walkach na zachodzie Wielkopolski – w okolicach Wolsztyna oraz Kopanicy i Zbąszynia. Marynarze walczyli też w rejonie Krotoszyna, Jarocina, Ostrowa Wielkopolskiego i wielu innych miejscowościach Wielkopolski. We wspomnieniach towarzyszy broni Adam Białoszyński przedstawiany był jako nieprzeciętny dowódca i żołnierz. Po zakończeniu walk powstańczych i wyleczeniu się awansował na stopień kapitana i został komendantem Dworca Głównego w Poznaniu. Od maja 1919 r. był dowódcą III Batalionu 1. Pułku Rezerwowego w Grodzisku (przemianowanego 20 stycznia 1920 r. na 155. Pułk Piechoty, a następnie, w marcu 1921 r., na 73. Pułk Piechoty w Kępnie). Na czele tej formacji brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej, potem od maja do lipca 1921 r. w III Powstaniu Śląskim. W Wojsku Polskim służył do grudnia 1923 r. Następnie do wybuchu wojny w 1939 r. gospodarzył w gospodarstwie rolnym żony k. Kiekrza. W 1940 r. został wraz z rodziną wysiedlony przez niemieckich okupantów do Chełmna Lubelskiego, gdzie pracował w gospodarstwie rolnym. W latach okupacji Białoszyński mieszkał z rodziną w Putowie i Ewusinie. Na terenie województwa lubelskiego – mimo choroby serca – działał w Armii Krajowej. Wiosną 1945 r. zamieszkał w Psarskim. Zmarł 12 lipca 1949 r. w Psarskim, pochowany na cmentarzu parafialnym w Kiekrzu k. Poznania. Odznaczony: Wielkopolskim Krzyżem Powstańczym, Odznaką Pamiątkową (powstańca broni), ustanowioną 14 maja 1922 r. za udział w powstaniu wielkopolskim 1918-1919, Odznaką Pamiątkową za Waleczność byłej naczelnej komendy straży ludowej byłego zaboru pruskiego, Odznaką ze Złocistym Wieńcem Wawrzynowym (24 listopada 1922 r.) i Odznaką 69. Pułku Piechoty z Gniezna (1927 r.).

Innym znanym byłym pruskim marynarzem, a potem charyzmatycznym powstańcem, był bosman Mariusz Jozef Wachtel (ur. 11 lutego 1892 r. w rodzinie drobnomieszczańskiej). Świetnymi umiejętnościami dowódczymi oraz sprawną organizacją wykazał się pod koniec grudnia 1918 r., gdy w rodzinnym Gnieźnie zebrał oddział ochotników, na których czele jako współorganizator wzniecił powstanie. Po ukończeniu szkoły powszechnej wyuczył się zawodu sztukatora, wykazywał również duże zdolności plastyczne. Należał do Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół” w Gnieźnie. W 1912 r. został powołany do Kaiserliche Marine, w której służył do listopada 1918 r. Krótko potem wrócił do Gniezna i dołączył do grupy organizatorów powstania w Grodzie Lecha. Na wezwanie emisariusza z Poznania (sierżanta Piotra Walczaka) wraz z komendantem Gniezna ppor. Zygmuntem Kittelem oraz grupą około 30 powstańców zajął 28 grudnia koszary 12. Pułku Dragonów Pruskich w pobliżu miasta. Zmusił dowódcę pułku do wydania rozkazu o poddaniu się. Tam zbierał i szkolił ochotników tworzącej się 4. Kompanii Gnieźnieńskiej, wcielonej do 3. Batalionu formowanego 4. Pułku Strzelców Wielkopolskich. Zgłosiło się około 100 mężczyzn, najczęściej bez jakiegokolwiek przeszkolenia wojskowego. Na czele tej kompanii jako zastępca oficera Wachtel 1 lutego 1919 r. na front południowy (nadnotecki) w rejonie Rynarzewa w powiecie nakielskim, gdzie trwały ciężkie walki. 6 lutego informował:
Już trzeci dzień w polu bez wyzucia buta. Poszliśmy zaraz na pozycję, noc za nocą. Wczoraj udało nam się Niemca [4. Batalion Grenzschutzu i ochotniczy oddział marynarzy] schwycić, dostał porządne baty. Odebraliśmy mu działa, maszynówki w dużej ilości. Gnieźniacy dobrze się spisują. Z mojej kompanii 1 zabity, 2 rannych. Codziennie toczy się walka. Leżę w pierwszej pozycji z całą kompanią i bronię Rynarzewa. Biedne miasteczko, po części już w gruzy położone […]. Niemcy huczą codziennie armatami, pociągiem pancernym, a liczby mojej kompanii ubywa codziennie.
Powstańcom dawał się szczególnie we znaki niemiecki pociąg pancerny Nr 22 (Panzerzug nr 22). Rano 18 lutego 1919 r. dziewięciu saperów z 1. Batalionu Saperów Wielkopolskich – podczas czwartej próby – wysadziło tory, odcinając mu drogę do Bydgoszczy. Saper Ignacy Wiśniewski pisze:
Lej spowodowany wybuchem był pokaźnych rozmiarów. Niemcy w tej chwili osłupieli – pociąg stanął i przestali strzelać. Pociąg pancerny miał już odwrót odcięty. My saperzy wykorzystując chwilowe osłupienie Niemców rzuciliśmy się z bagnetami do ataku nie zważając na znaczną przewagę Niemców. Skokami i w tyralierze przedostaliśmy się przez szczere pole bliżej pociągu, lecz Niemcy już nas zauważyli i dali ognia w naszą stronę. Nie mieliśmy żadnego krycia i leżeliśmy na gładkim polu w odległości około 150 metrów od pociągu. W tym czasie śmiertelnie trafiony został nasz dowódca plutonowy Grzesiak i saper Banaszak, a ciężko ranny saper Jakub Floryszczak, krzyczał i wołał o ratunek i pomoc. Byliśmy przygwożdżeni do ziemi wobec tak silnego ognia Niemców i każde najbliższe podniesienie głowy groziło niechybną śmiercią. Niemcy na chwilę przestali strzelać i zauważyliśmy, że pociąg rusza dość szybko w stronę leju spowodowanego wybuchem naszego ładunku, wykorzystaliśmy więc ten moment i szybko wycofaliśmy się znów na szosę na nasze pozycje wyjściowe. […] Obserwowaliśmy manewr pociągu pancernego, który ku naszemu zdziwieniu wjechał w lej, co spowodowało urwanie się dwóch ostatnich wagonów i wywrócenie ich po obu stronach leju. Reszta pociągu tj. 4 wagony i lokomotywa była w nienaruszonym stanie i po krótkiej chwili pociąg ruszył znów do przodu w stronę dworca.

Nieprzyjaciel za wszelką cenę chciał uratować Panzerzug, ale powstańcza artyleria dwoma, trzema celnymi strzałami w sam środek pociągu technicznego odebrała mu tę chęć. Zginęło wielu Niemców, a pociąg techniczny wycofał się do Bydgoszczy. Pociąg pancerny natomiast stał wciąż w tym samym miejscu i strzelał jeszcze ze wszystkich karabinów maszynowych. O godz. 12.00 do natarcia ruszyli powstańcy z 4. Kompanii Gnieźnieńskiej, których Wachtel poderwał do ataku i na czele swoich chłopaków z okrzykiem „Niech żyje Polska!” ruszył pod ogień karabinów maszynowych. Został ciężko ranny i zmarł na polu walki. Około godz. 18.00 z Szubina nadjechała polska lokomotywa – zaczepiła niemiecki pociąg pancerny z armatą, karabinami maszynowymi oraz dużą ilością amunicji i odwiozła go do Wągrowca. Jeden z powstańców na lokomotywie parowozu białą farbą wypisał imię swojej żony „Danuta” i taka nazwa składu funkcjonowała do czasu, gdy 16 września 1939 r. został rozbity podczas walk nad Bzurą.

Straty po stronie powstańców były jednak znaczne – 15 zabitych, 15 ciężko rannych i 10 lekko rannych. Uroczysty pogrzeb Mariusza Wachtla i jego podkomendnych odbył się w Gnieźnie 21 lutego 1919 r. W dwukilometrowym kondukcie żałobnym odprowadzono poległych na cmentarz św. Piotra i Pawła. Wachtel pośmiertnie został odznaczony Krzyżem Niepodległości z Mieczami. Jego imię nosi jedna z ulic w Gnieźnie.

O Wachtlu w gnieźnieńskim dzienniku „Lechu” tak pisali jego koledzy z „Sokoła” (zachowano oryginalną pisownię):
Twój cień bohaterski, Druhu nasz, stać nam będzie zawsze przed oczyma. Szlachetny i wielki Twoj okrzyk w chwili skonania ostatnim tchem wzniesiony brzmieć nam będzie zachętą i nauczy nas Twych druhów jak służyć sprawie jak za Ojczyznę umrzeć należy.
Więcej: Mariusz Borowiak, Wielkopolska na morzu. Szkice historyczne i współczesne, Chrzan 2023.