ZABÓJCY U-BOOTÓW. BITWA O ATLANTYK 1939-1945
[WSTĘP OD AUTORA]
W ostatnim dziesięcioleciu na polskim rynku prasowym i księgarskim nastąpił „wysyp” artykułów oraz książek historycznych poświęconych działalności bojowej załóg niemieckich okrętów podwodnych w latach II wojny światowej. Zainteresowanie udziałem U-Bootów w największym konflikcie zbrojnym w historii – można rzec – przeżywa renesans. Szczególnym zainteresowaniem i poczytnością wśród młodego pokolenia sympatyków i pasjonatów spraw wojennomorskich – nie tylko ich – cieszą się wspomnienia tych podwodniaków wchodzących w skład floty „Wielkiego Lwa” – Grossadmirala Karla Dönitza, naczelnego dowódcy niemieckiej U-Bootwaffe i Kriegsmarine oraz ostatniego Führera III Rzeszy, którzy przeżyli całą wojnę na U-Bootach. Przemierzyli na okrętach podwodnych tysiące mil morskich, brali udział w wielu patrolach bojowych i niezliczonych krwawych walkach. Opowieści te, pochodzące z pierwszej ręki, należą do kanonu literatury wspomnieniowej na temat zmagań wojennych na Atlantyku.
Była to najdłużej trwająca kampania zbrojna w II wojnie światowej, która rozpoczęła się od storpedowania brytyjskiego statku pasażerskiego Athenia przez U 30 3 września 1939 r., a zakończyła się 8 maja 1945 r., gdy samolot z 210. Dywizjonu Królewskich Sił Powietrznych (Royal Air Force, RAF) zniszczył U 320 na Morzu Arktycznym, na północny zachód od Bergen. Swoich admiratorów mają książki biograficzne o wyczynach asów niemieckiej broni podwodnej, którzy wysyłani na patrole bojowe zadawali brytyjskiej flocie handlowej (i nie tylko) bolesne straty. Tym sposobem została wypełniona luka w polskim piśmiennictwie wojennomorskim dotycząca przebiegu kariery najsławniejszych „szarych wilków” III Rzeszy. Relacje oficerów i starszych podoficerów Kriegsmarine, oprócz zachowanych dokumentów, które są przechowywane głównie w archiwach państwowych i prywatnych w Niemczech, Anglii i Stanach Zjednoczonych, stanowią niezwykle cenne źródło wiedzy historycznej na temat historii „podwodnych wilków” Hitlera. Niewielu z tych ludzi, niestety, którzy mieli szczęście przeżyć wojnę służąc w latach 1939–1945 na okrętach podwodnych, chwyciło za pióro, opisując dramatyczne przeżycia i losy współtowarzyszy. Ci, którzy uznali, że ich obowiązkiem jest, by nie doszło do świadomego zafałszowania historii, uczynili to w sposób obiektywny.
Jedni widzieli w rycerzach niemieckiej floty podwodnej bohaterów. Inni, dla odmiany, uważają ich wyłącznie za piratów i morderców – tak napisałem swego czasu w książce pt. Żelazne rekiny Dönitza, t. 1 (Warszawa 2009, s. 18).
„Grzechotniki Atlantyku” – takim pejoratywnym określeniem posłużył się polityk i trzydziesty drugi prezydent Stanów Zjednoczonych Franklin Delano Roosevelt, wypowiadając się na temat działalności wojennej załóg niemieckich okrętów podwodnych pod dowództwem admirała Karla Dönitza. Podwodniacy z U-Bootwaffe topili w sposób bezpardonowy frachtowce, zbiornikowce i inne typy statków handlowych oraz okręty wojenne płynące przez Ocean Atlantycki (jego powierzchnia wraz z morzami przyległymi wynosi 92 500 000 km²) w dużych konwojach z i do Ameryki Północnej, w konwojach arktycznych do Murmańska i Archangielska i innych.
Zbeletryzowane opowieści (do nich zalicza się np. światowy bestseller Okręt Lothara-Günthera Buchheima), opracowania naukowe i popularnonaukowe lub książki wspomnieniowe o wojennej epopei „U-Boociarzy” podczas ostatniej wojny światowej, które po wielu latach od ich pierwszego wydania w Niemczech, Anglii, Rosji lub w Stanach Zjednoczonych trafiły w końcu do rąk polskich czytelników, nie mają na celu gloryfikowania granatowej braci podwodniackiej z Kriegsmarine. Wiele możemy z lektury owych książek dowiedzieć się o stronie etycznej i moralnej zachowań ludzkich – dowódców i pozostałych członków załóg okrętów podwodnych, którzy w ramach wojny zapoczątkowanej przez Hitlera zatopili potworną ilość statków i okrętów należących do floty państw sprzymierzonych i neutralnych. Przejściowy sukces podkomendnych „Wielkiego Lwa” został okupiony stratą 794 różnych typów U-Bootów (z wprowadzonych do służby 1169 okrętów) i śmiercią 25 870 z 39 000 oficerów, podoficerów i marynarzy, którzy służyli w U-Bootwaffe w latach 1939–1945. Był to najwyższy wskaźnik strat ze wszystkich oddziałów sił zbrojnych w nowożytnej historii. Była to straszliwa hekatomba. Działalność bojowa niemieckich okrętów podwodnych na morzu przy założeniu, że wojna będzie długa i wyniszczająca, była skazana na klęskę. Nie wszyscy, w świetle znanych faktów historycznych, zgadzają się z tak stawianą tezą, chociaż minęło już kilkadziesiąt lat od zakończenia II wojny światowej. Dominacja niemieckiej floty podwodnej na Atlantyku nie trwała długo. Dlatego powtarzanie z uporem przez zwolenników legendy „szarych wilków”, że o mały włos Niemcy wygraliby bitwę o Atlantyk, nie jest do końca uzasadnione.
Bitwa o Atlantyk należy do największych i najważniejszych bitew II wojny światowej. Pod względem geograficznym prowadzona była od brytyjskich portów do Ameryki Północnej, od Grenlandii na północy do Karaibów na południu. Gdy zakończył się sześcioletni światowy konflikt zbrojny, po dokonaniu ostatecznego rachunku strat okazało się, że ofiarą niemieckich okrętów podwodnych pod dowództwem Karla Dönitza padło 2246 brytyjskich statków (alianci ogółem utracili 2603 jednostki handlowe i 175 okrętów wojennych). Na morzach i oceanach zginęło 60 000 marynarzy żeglugi handlowej oraz załogi okrętów Royal Navy, US Navy, Kanadyjskiej Marynarki Wojennej i innych flot państw sprzymierzonych oraz załogi sił powietrznych różnych narodowości.
Warto pamiętać, że bitwa o Atlantyk nie była jedynie bitwą o przetrwanie Wielkiej Brytanii (zagrożona była gospodarka, a pozbawiona dowozu surowców i żywności musiałaby się załamać), ale walką, w której głównym zadaniem było stawianie oporu Hitlerowi. Gdyby kampania wojenna U-Bootów zakończyła się pełnym sukcesem, Wielka Brytania zostałaby zmuszona do podporządkowania się Hitlerowi. Odtąd nie służyłaby jako baza dla ewentualnej ofensywy bombowej i jako punkt, z którego rozpoczęłaby się inwazja w Europie. Aż trudno wyobrazić sobie, o jak wysoką stawkę toczyła się gra. Od początku bitwa przebiegała na niezmierzonych przestrzeniach Oceanu Atlantyckiego i przybrzeżnych wodach brytyjskich.
Fragmentem ciężkich walk toczonych na Atlantyku były alianckie konwoje arktyczne, które dowoziły ogromne ilości sprzętu i zaopatrzenia dla armii Związku Radzieckiego od września 1941 r. do września 1942 r. oraz od grudnia 1942 r. do maja 1945 roku. Jej warunki określił agresor – okręty nawodne Kriegsmarine i stalowe drapieżniki U-Bootwaffe, spychając do obrony siły sojusznicze. Po przystąpieniu Stanów Zjednoczonych do wojny 11 grudnia 1941 r. nastąpił stopniowy, acz nieuchronny krach floty podwodnej Karla Dönitza. Pierwsze symptomy początku końca dominacji niemieckich podwodniaków były widoczne kilka miesięcy wcześniej, w marcu, gdy dwóch asów – Prien i Schepke nie powróciło z patrolu, a Otto Kretschmer, trzeci z tej elity, trafił do brytyjskiej niewoli. Minister propagandy Trzeciej Rzeszy Josef Goebbels w swoim pamiętniku 10 kwietnia 1941 r. napisał, że był to straszny czas dla U-Bootwaffe. Nie omieszkał wspomnieć, że wiadomość o stracie podwodniaków uważanych za bohaterów narodowych była przerażająca. Informację utrzymywano przez wiele tygodni w tajemnicy.
W styczniu 1943 r. przywódcy państw alianckich zastanawiali się, w jaki skuteczny sposób uporać się z U-Bootami. Zaniepokojenie sprzymierzonych było na tyle uzasadnione, że na konferencji w Casablance (14–25 stycznia) W. Churchill i F. D. Roosevelt uznali pokonanie niemieckiej floty podwodnej za sprawę priorytetową. Nie spełniły się oczekiwania Dönitza wierzącego, że niemiecka flota podwodna jest niezwyciężona. Mimo że kolejne okręty podwodne, od drugiej połowy 1943 r., nie wracały z patroli bojowych, ten „genialny” strateg nie wahał się wysyłać ludzi na pewną śmierć. Co to za dowódca, który dopuszczał do takich strat swoich żołnierzy? Czy Dönitz był fanatykiem? Niemcy po raz kolejny przeliczyli się w ocenie możliwości Brytyjczyków i ich koalicjantów.
Bitwa o Atlantyk to temat zbyt szeroki jak na jedną książkę. W niniejszej publikacji piszę głównie, ale nie tylko, o pogromcach floty Dönitza, których zwano zabójcami (killer). Zaliczali się do nich samodzielne lub działające w ramach obrony konwojów morskich grupy wsparcia i grupy eskortowe składające się z okrętów eskortowych i ich załóg, załogi samolotów dalekiego zasięgu operujące w celu zmniejszenia „dziury atlantyckiej” lub alianckie lotniskowce eskortowe, zapewniające osłonę lotniczą konwojom. Osobne miejsce w książce poświęciłem środkom i broniom przeciwdziałania, które wspomagały system podczas bitwy na Oceanie Atlantyckim.
Żadna broń nie jest skuteczna, jeśli osoby obsługujące je robią to nieumiejętnie, a ich członkowie nie byli na morzu przed swoim pierwszym rejsem bojowym – te słowa zostały wypowiedziane przez jednego z uczestników bitwy o Atlantyk. Okręty eskortowe Royal Navy i innych flot państw sprzymierzonych niejednokrotnie z myśliwych zmieniały się w zwierzynę, stając się celem desperackich ataków U-Bootów.
Jak napisał komandor (Captain R.N.) Donald George Frederick Macintyre, kawaler Distinguished Service Order (DSO) i Distinguished Service Cross (DSC), który służył w Royal Navy jako dowódca niszczycieli i zespołów ochrony konwoju, które zwalczały U-Booty:
Napięcie spowodowane nieustanną czujnością nigdy nie męczyło U-Bootów. W zanurzeniu szumonamierniki ostrzegały je o pojawieniu się nieprzyjaciela, i to z dużej odległości; po wynurzeniu się przeprowadzały atak z dobrze wypoczętym wzrokiem.
Może się wydawać dziwne, ale na polskim rynku księgarskim ukazało się dotychczas niewiele książek autorów oficerów marynarki wojennej lub członków załóg okrętów, którzy brali udział w bitwie o Atlantyk (w szczególności mam na myśli wspomnienia dowódców jednostek eskortowych Royal Navy, USA i Kanady). Brakuje również opublikowanych relacji ludzi morza, którzy z największą determinacją i odwagą brali udział w zwalczaniu U-Bootów. Owe publikacje są bardzo popularne i cieszą się od lat niesłabnącą poczytnością w Europie Zachodniej i Stanach Zjednoczonych. Mamy wybiórczą wiedzę na temat przebiegu kariery wojskowej najwybitniejszych zabójców szakali głębin, m.in. komandorów Fredericka Johna Walkera i Donalda Macintyre – doskonałych marynarzy, walecznych i wspaniałych dowódców, którzy służyli długie lata w Królewskiej Marynarce Wojennej. Im też poświęciłem jeden z rozdziałów książki.
Musiało upłynąć wiele miesięcy od wybuchu II wojny światowej, zanim alianci przestali przegrywać bitwę o Atlantyk i zaczęli ją wygrywać, bardzo powoli i z wielkim trudem. Odzyskanie przez aliantów kontroli nad liniami komunikacyjnymi stało się niezbędne także dla przewiezienia na Wyspy Brytyjskie wojsk amerykańskich, które walnie przyczyniły się do sukcesu podczas inwazji kontynentu w czerwcu 1944 roku. Udało się w końcu pokonać flotę podwodną Hitlera, typowego szczura lądowego, który nie chciał i nie rozumiał konieczności przejęcia alianckich linii żeglugowych na Atlantyku. Obsesją Führera było przeznaczanie większości przemysłowych zasobów Niemiec na produkcję czołgów i innego ciężkiego sprzętu wojskowego wykorzystywanego do wojny na lądzie. Przeciwko U-Bootwaffe prowadzącej nieograniczoną wojnę podwodną siły morskie państw sprzymierzonych wykorzystały różne środki przeciwdziałania i bronie, które pomogły przechylić na stronę aliantów losy wojny na Atlantyku. Zastosowanie różnych form sztuki wojennej, skuteczne prowadzenie wojny przeciwpodwodnej zależało od zaawansowanej techniki, jak i doświadczenia oraz szczęścia ludzi w granatowych mundurach marynarskich.
Aliancka taktyka zwalczania okrętów podwodnych obejmowała tworzenie konwojów, agresywne tropienie U-Bootów i utrzymywanie ważnych okrętów (pancerników, krążowników, lotniskowców) poza znanymi miejscami koncentracji floty podwodnej wroga. Okręty eskortowe zatopiły 225 niemieckich okrętów podwodnych, głównie na początku wojny, kiedy piloci RAF dysponowali samolotami o krótkim zasięgu i uzbrojonymi w nieskuteczną broń ofensywną. Gdy w 1943 r. problemy te zostały rozwiązane, okręty oraz samoloty pod wspólnym dowództwem zatopiły dalszych 228 U-Bootów na morzu. Jednak bitwa została wygrana, zanim samoloty stały się skuteczne.
Jedna z najbardziej znanych powieści morskich XX wieku – Okrutne morze Nicholasa Monsarrata, który służył na małych okrętach eskorty w konwojach na Atlantyku w latach 1940–1943, tłumaczona na wszystkie niemal języki świata, zawiera opis życia załogi i działań bojowych korwety HMS Compass Rose (nazwa okrętu jest fikcyjna), walczącej na Atlantyku. Podczas jednej z najbardziej krwawych bitew ostatniej wojny – bitwy o Atlantyk – stanęły po przeciwnych stronach załogi niemieckich okrętów podwodnych i morskich samolotów bombowo-patrolowych dalekiego zasięgu Focke-Wulf Fw 200C Condor, których zadaniem było zwalczanie samotnie płynących statków, maruderów, konwojów brytyjskich i alianckich, oraz ich zabójcy, którzy z narażeniem życia służyli na okrętach myśliwskich (duże niszczyciele, niszczyciele eskortowe, korwety, fregaty, slupy), lotniskowcach eskortowych lub wchodzili w skład załóg samolotów dalekiego zasięgu. Ci ostatni wiele godzin spędzali w powietrzu w oczekiwaniu na kontakt z wrogiem, który skrył się w głębinach oceanu.










Skuteczność okrętów eskorty w obronie konwojów przybrzeżnych i atlantyckich, udział w wojnie o szlaki komunikacyjne poprawiły się wraz ze stałym dopływem nowych jednostek, broni i technologii do zwalczania okrętów podwodnych oraz rozwoju taktyki połączonej z wykorzystaniem wsparcia z powietrza, a także dzięki pracy wywiadu morskiego (jednym z sekretów alianckich było złamanie kodów niemieckiej maszyny Enigma, co pozwalało na śledzenie „wilczych stad” i zmiany tras konwojów). Była to walka na śmierć i życie. W sumie 148 alianckich okrętów zostało zatopionych, a 47 uszkodzonych przez U-Booty w latach 1939–1945.4
Zdaniem Bernarda Irelanda, brytyjskiego historyka spraw morskich II wojny światowej, celem dowódców okrętów eskortowych były U-Booty, podczas gdy celem tych ostatnich były statki handlowe. Dowódcy okrętów eskortowych narażeni byli na mniejsze niebezpieczeństwo i ginęli rzadziej, przez co zyskiwali większe doświadczenie niż kapitanowie U-Bootów. Monotonny dźwięk sygnału kontrolnego na mostku korwety, zalewanym deszczem, kołysanym przez wzburzony zimową nocą północny Atlantyk, mocno wrył się w pamięć tych, którzy uczestniczyli w tej ponurej bitwie – to opinia wyrażona przez Briana Johnsona, autora niezwykle ciekawej i godnej polecenia publikacji poświęconej sekretom drugiej wojny światowej.
W latach 1939–1945 alianci opracowali różne techniki i taktyki walki oraz bronie ofensywne służące do wykrywania i zatapiania wrogich okrętów podwodnych. Na U-Booty polowano na powierzchni morza i pod wodą. Nie planowano, że okręt podwodny mógłby tropić inny okręt podwodny pod powierzchnią i prowadzić walkę torpedową. Okazało się to możliwe dopiero po starciu brytyjskiego HMS Venturer (typu „V”) i U 864 (typ IX D-2) w pierwszych dniach lutego 1945 roku. To pierwszy w historii i jedyny udokumentowany przypadek walki dwóch okrętów podwodnych w całkowitym zanurzeniu, zakończonej zatopieniem tego drugiego.
Widoczną rolę – mimo szczupłych sił – w bitwie o Atlantyk odegrała Polska Marynarka Wojenna, Flota Handlowa i lotnictwo z biało-czerwonymi szachownicami. Udział Polaków w walkach na Atlantyku z U-Bootami został przedstawiony w osobnym rozdziale. Sukces sprzymierzonych na Atlantyku zależał bardziej od przewidywania niż czasu reakcji, np. pierwotna antena dla radaru typu 268 została zaprojektowana i zbudowana w tydzień. Jeden z pierwszych rozdziałów niniejszej publikacji poświęciłem działalności bojowej U-Bootów przeciwko brytyjskim, alianckim i neutralnym statkom handlowym, które płynęły w konwojach lub samodzielnie pokonywały Ocean Atlantycki w latach 1939–1945. Za zatopionym tonażem statków kryją się dramaty tysięcy ludzi. Odpowiedzią na zadane straty były dokonania zabójców U-Bootów, którzy ostatecznie zdziesiątkowali niemiecką flotę podwodną.