Stawiacz min ORP Gryf 1934-1939 [FRAGMENTY KSIĄŻKI]
W kwietniu 1938 r. Gryf stanął na Oksywiu, przy falochronie u wejścia do Portu Wojennego; odtąd było to jego stałe miejsce postoju. Kadra oficerska i starsi podoficerowie zawodowi z załogi stawiacza min przystąpili do pracy i szkolenia młodej załogi zgodnie z regulaminem służby okrętowej (RSO) obowiązującym na jednostkach Marynarki Wojennej. Załoga musiała teraz poznać gruntownie okręt i jego tajniki, natrafiano na ostatnie usterki, które „zostawili” po sobie francuscy robotnicy stoczni Normanda.
Ponieważ na stawiaczu min było jeszcze do wykonania wiele prac porządkowych i należało przeprowadzić dokładny przegląd, 1 maja Gryf został przesunięty do I rezerwy. Na ten czas na okręcie opuszczono znak dowódcy okrętu. Amunicja (do głównych dział okrętowych i ckm-ów) oraz materiały wybuchowe zostały wyładowane z okrętu na ląd. Zbiorniki z wodą i paliwem zostały opróżnione. Przystąpiono teraz do ich oczyszczenia według przepisów o remontach i konserwacji okrętów. Na Gryfie pozostawiono tylko niezbędną ilość materiałów pędnych i smarów. Uzbrojenie i mechanizmy zakonserwowano. Wszelkie instrumenty nawigacyjne, chronometry, kompasy oraz dzienniki nawigacyjne i mapy morskie zdano do składnicy nawigacyjnej, a łatwo niszczące się części sprzętu radiowego (akumulatory) – do składnicy łączności. Z pewnym wyprzedzeniem przygotowano już wykaz prac remontowych, które należało wykonać na stawiaczu min.
W kolejnych miesiącach służby (w okresie późnowiosennym i letnim) na jednostce zaokrętowanych było kilku wyższych i młodszych oficerów z Dowództwa Floty. Z tego powodu na okręcie byli m.in. w zastępstwie dowódcy Floty kmdr dypl. Stefan Frankowski (w czerwcu 18 dni, w lipcu 20 dni); ówczesny szef Sztabu Dowództwa Floty kmdr dypl. Marian Majewski (w ciągu dwóch miesięcy pozostawał na okręcie, z przerwami, 31 dni); zastępca szefa Sztabu Dowództwa Floty kmdr ppor. Stefan Kwiatkowski (w czerwcu 5 dni, w lipcu 6 dni); oficer mechanik Dowództwa Floty kmdr por. inż. Zdzisław Romuald Śladkowski (w czerwcu i lipcu pozostawał ogółem na okręcie 43 dni); oficer flagowy dowódcy Floty por. mar. Zbigniew Kowalski (od 18 do 28 czerwca oraz od 1 do 3 lipca); oficer artylerii w Dowództwie Floty kmdr ppor. Wojciech Francki (od 30 czerwca do 2 lipca); w zastępstwie oficera flagowego dowódcy Floty por. mar. Bronisław Hackbeil (23-31 lipca) oraz kmdr por. Aleksander Mohuczy, dowódca Dywizjonu Okrętów Podwodnych, 31 maja – 1 czerwca.
Okresowy pobyt kilku oficerów specjalistów z Dowództwa Floty na stawiaczu min był podyktowany prowadzeniem szkolenia i podnoszenia kwalifikacji marynarzy oraz pracy dydaktycznej wśród podchorążych. W okresie letnim na Gryfie została zaokrętowana pierwsza grupa podchorążych ze SPMW w Toruniu wraz z oficerem kursowym kpt. mar. Janem Tchórznickim. Okręt od 18 czerwca do 14 września 1938 r. kilkakrotnie wychodził w morze w celu realizacji zadań praktyki podchorążych. Były to krótkie rejsy o charakterze ćwiczebno-szkoleniowym na wodach Zatoki Ryskiej i Zatoki Botnickiej, lecz odbywały się bez oficjalnego zawijania do portów. Zdaniem ówczesnych członków załogi nowego okrętu minowego szkolenie praktyczne było bardzo intensywne.
Komandor Dzienisiewicz miał wymagane kwalifikacje dowódcze. Był wyczulony na sprawiedliwe traktowanie całej załogi, szczególnie młodszych marynarzy, a przy tym był bardzo wymagający.
Opiekę i patronat nad Gryfem objęło społeczeństwo ziemi nowogródzkiej. Podczas jednej z wizyt goście przywieźli jako prezent dla dowódcy okrętu wielkie rogi jelenia, które zostały powieszone w mesie oficerskiej. Na temat owych rogów krążyły przez wiele miesięcy wśród załogi i marynarzy z okrętów Floty różne anegdoty. Dowódca i wybrani oficerowie Gryfa podejmowali uroczystym obiadem kilkuosobową delegację ze wschodnich terenów Rzeczypospolitej. Porucznik intendentury Jan Pielat odpowiadał za dobre kontakty załogi stawiacza min z włodarzami ziemi nowogródzkiej.
Gryf wychodził w morze we wtorki rano, a wracał do portu w Oksywiu w piątki po południu. Załoga musiała przejść wszechstronne przeszkolenie w znajomości okrętu, a następnie w zakresie specjalności swoich przydziałów. Każdy jej członek miał przydzielony numer i według niego zajmował swoje stanowisko alarmowe. W ramach rejsów szkoleniowych na Bałtyku każdy dzień obfitował w ćwiczenia: zacumowania i odcumowania od nabrzeży, zakotwiczenia i odkotwiczenia, alarmy – „człowiek za burtą”, alarmy awaryjne (sterów, maszyn, pożarowy, gazowy i wodny), a także alarmy opuszczenia okrętu. Wreszcie alarm bojowy i jego odmiany: przeciwlotniczy, stawiania min (ćwiczebnych), desantowy itd. Wszystkie warianty wymagały dobrego zgrania załogi. Kulminacją tych ćwiczeń było ostre strzelanie, prowadzone w Zatoce Gdańskiej lub Zatoce Puckiej. Poza tym załoga musiała znaleźć czas na utrzymanie okrętu i sprzętu w czystości oraz w stanie gotowości bojowej.

Mimo że podczas odbywających się na morzu ćwiczeń obowiązywała dyscyplina, marynarze musieli wszelkie rozkazy wykonywać z precyzją i na czas. Niekiedy dochodziło do zabawnych sytuacji, których sprawcami byli okrętowi „kpiarze” potrafiący rozładować napiętą sytuację nawet wtedy, gdy ich poczynaniom przyglądał się dowódca Gryfa. Oddajmy głos mar. Stanisławowi Walankiewiczowi z Wielunia:
Byliśmy w morzu i ćwiczyliśmy alarm „człowiek za burtą”. Ja jeszcze nie znałem Czajczyńskiego [popularnie nazywanego „Czają”]. W roboczej bluzie marynarskiej chodził jak pokraka, ręce zawsze daleko od ciała. Podczas alarmu „człowiek za burtą” wiosłowałem jako dziobowy. Skoczyliśmy do lin i wdrapujemy się do łodzi. Czaja wlazł mi przed nos i się guzdrał, przez niego nie mogłem się docisnąć do dziobu. Dostałem „oper” od bosmana. [Franciszek] Dąbek to kpiarz [należał do „etatowych” żartownisiów na stawiaczu min] zaczął mnie napuszczać na Czaję. Drań. Czaja prosił Franciszka Drozdę, żeby mnie powstrzymywał – po co mamy się bić. Drozda niby mój kumpel, ale zgrywus – mówi do mnie: „Daj Stasiu spokój, to taka pokraka, ofiara”. Dąbek dodaje, pokraką to on nie jest, tylko natura go pokrzywiła. Po jakimś czasie spotkałem Czaję na międzypokładzie minowym, był rozebrany i podnosił kawał żelaza o wadze około sto kilogramów, aż przeszły mnie ciarki po plecach. Obok stali Dąbek i Drozda, śmiali się. Wtedy się zorientowałem, że to zgrana paczka „jajarzy”.






