Najlepszy śpiewak wśród marynarzy i najlepszy marynarz wśród śpiewaków [GNIEŹNIANIE I WIELKOPOLANIE]
W młodości grał dobrze na wiolonczeli, a jego tenor przypominał głos mistrza Jana Kiepury. Z powodzeniem mógł wybrać karierę artystyczną i kształcić się w sztuce śpiewu. Pochodził z rodziny, w której do tradycji należała nauka w konserwatorium. Nagle okazało się, chociaż być może już wcześniej nosił się z takim zamiarem (w wieku dziewiętnastu lat porzucił grę na instrumencie i śpiew), że stanął do egzaminu do Szkoły Podchorążych Marynarki Wojennej w Toruniu.
Całe swoje dzieciństwo i nastoletnie lata Nikodem Hernes, bo o nim jest mowa, spędził w pierwszej stolicy Polski, mieszkał z rodzicami w kamienicy przy ulicy Świętego Wawrzyńca 13b. W 1925 r. w wieku jedenastu lat rozpoczął naukę w Państwowym Gimnazjum im. Bolesława Chrobrego w Gnieźnie. Przez osiem lat chodził do szkoły, która go ukształtowała. Rodzice wychowali syna w duchu patriotycznym. Należał do Towarzystwa Tomasza Zana, młodzieżowej organizacji niepodległościowej, której założyciele jeszcze w czasach zaboru pruskiego – działali w głębokiej konspiracji – wyrażali swój bunt przeciw germanizacji i cenzurze kultury polskiej.
Na egzamin konkursowy do Torunia ostatecznie – latem 1933 r. – zaproszono siedemdziesięciu kandydatów. Po krótkiej rozmowie z komendantem SPMW kmdr. por. Tadeuszem Podjazd-Morgensternem aspiranci wzięli udział w rozwiązywaniu testów na inteligencję i sprawdzianie kondycji fizycznej (pływanie, bieg, skok w dal, rzut granatem). Trzeci etap konkursu – komisyjny – polegał na wiedzy ogólnej z języka polskiego, nauki o Polsce współczesnej, geografii Polski i świata itp. Na koniec dziewiętnastolatków czekał egzamin komisyjny z matematyki, fizyki i chemii, według zakresu gimnazjum matematyczno-przyrodniczego, oraz języka obcego do wyboru: angielskiego, francuskiego lub niemieckiego. W porównaniu do egzaminu maturalnego – poziom egzaminu konkursowego do SPMW był zdecydowanie trudniejszy. Co kilka dni ogłaszano na tablicy nazwiska kandydatów, którzy zostali odrzuceni i mogli wracać do domu, z uwagi na negatywne wyniki. Po dwóch tygodniach zostało ich siedemnastu.

Po ostatecznej selekcji egzaminacyjnej kandydatów skierowano do lekarza, gdzie przeprowadzono ostatnie badania przed wcieleniem do służby w marynarce wojennej. „Potem fryzjer obciął nam włosy «do gołej pały», a komisarz wydał nam przepisowe sorty mundurowe marynarza. I tak staliśmy się kandydatami do SPMW. Następnego dnia, pod dowództwem por. mar. Wilhelma Kamudy, który został naszym oficerem kursowym, oraz bosmanmata Franciszka Grabana, który z kolei był naszym szefem, pojechaliśmy do Gdyni” – uzupełnia Zbigniew Węglarz.
Gnieźnianin z nowo poznanymi kolegami (był wśród nich także Wielkopolanin – Jerzy Hedinger z Poznania) zajęli jedną z sal budynku Kadry Marynarki Wojennej w Oksywiu, gdzie rozpoczął się kurs rekrucki. Wychowawcy dwoili się i troili, żeby podczas ćwiczeń fizycznych wybić młodym ludziom z głowy cywilne przyzwyczajenia. Dosłownie wyciskali z nich ostatnie poty. Czy tego spodziewał się Nikodem Hernes, nie wiemy, bo nigdy niczego sam na ten temat nie napisał. Celem kursu rekruckiego było wyrobienie należytej postawy wojskowej, sprężystości i pewnych cech żołnierza, co trwało około sześć tygodni. Późnym latem, po skończonym kursie kandydaci zostali zamustrowani na okręt żaglowy ORP Iskra, aby odbyć pływanie kandydackie, które miało ostatecznie wyeliminować słabeuszy. Na trasie ich podróży (rejs szkoleniowy rozpoczął się 15 września 1933 r.) były postoje w dwóch zagranicznych portach: Windawie na Łotwie i Visby na szwedzkiej Gotlandii. Na początku października Iskra przypłynęła do Gdyni. Po blisko dwutygodniowym postoju trzymasztowy szkuner wyszedł w drugą podróż po Bałtyku z tym samymi kandydatami. Portem docelowym był duński Nexø leżący w zachodniej części Bornholmu. Z kursu odpadł kandydat Aleksander Aksan, gdyż nie wytrzymał warunków życia na morzu i poszedł do Szkoły Podchorążych Kawalerii.

Po powrocie z rejsu ostatecznie szesnastu kandydatów SPMW wróciło do Torunia. Studia nie były łatwe i przez trzy lata życie podchorążych życie organizowało 6 miesięcy zajęć teoretycznych i 6 miesięcy praktycznych na morzu. 6 maja 1934 r. Iskra z 16 słuchaczami młodszego kursu podchorążych wyruszyła w podróż szkolną, która prowadziła na Morze Śródziemne i Atlantyk. Zrezygnowano z przejścia na ocean przez Kanał Kiloński i zdecydowano się płynąć przez cieśniny duńskie. W trakcie rejsu okręt odwiedził siedem portów zagranicznych: Cherbourg, Porto, Bizertę obok Tunisu, Palmę na Balearach, Funchal na Maderze, Brest i Christiansund w Norwegii. Powrót na Oksywie nastąpił 23 września. Po ostatnim rejsie podchorążowie byli już prawdziwymi, zahartowanymi marynarzami – oswojonymi z niewygodami i sztormami, radosnymi, że sprawdzili się w tym trudnym, ale pięknym zawodzie. „Stała praca fizyczna na pokładzie, przy żaglach i na łodziach [wiosłowych] wyrobiła w nas tężyznę, czego dowodem były choćby nasze dłonie – twarde i pokryte grubymi odciskami” – dodaje Zbigniew Węglarz.

Mimo że Hernes nie był wybitnie zdolnym studentem, to z powodzeniem kontynuował naukę (podczas pobytu w SPMW wykładano 32 przedmioty) i nie myślał o rezygnacji z uczelni i powrocie do muzyki. Wśród kolegów cieszył powszechną sympatią ze względu na swoje znakomite umiejętności muzyczne. „Nazywaliśmy Nikodema żartobliwie najlepszym śpiewakiem wśród marynarzy i najlepszym marynarzem wśród śpiewaków” – wspomina kolegę z podchorążówki Jerzy Broniewicz. Trzeci rocznik SPMW – latem 1936 r. – odbył kilkutygodniową praktykę na „Morzu Pińskim”, czyli na okrętach i statkach uzbrojonych Flotylli Rzecznej Marynarki Wojennej w Pińsku. Podchorążowie szkolili się w strzelaniu na monitorach oraz ze zwykłych armat polowych. Służba na rzekach i rozlewiskach Polesia była ciekawym przeżyciem dla podchorążych, jednak nikt z nich nie chciał tam się dostać na stałe.
Szkołę Podchorążych Marynarki Wojennej w Toruniu Nikodem Hernes skończył 15 października 1936 r. z dziesiątą lokatą na 12 nowych oficerów. Uroczysta promocja podporuczników marynarki w korpusie morskim odbyła się na pokładzie okrętu ORP Bałtyk w Gdyni w obecności kontradm. Jerzego Świrskiego, szefa Kierownictwa Marynarki Wojennej, który osobiście wręczył szablę honorową prymusowi roku ppor. mar. Kazimierzowi Sadowskiemu. Wszyscy absolwenci jeszcze w tym samym miesiącu zostali przyjęci przez prezydenta RP Ignacego Mościckiego w Sali Rycerskiej na Zamku Królewskim w Warszawie. W uroczystości wzięli udział m.in. szef Sztabu KMW kmdr. Karol Korytowski, jak również komendant SPMW kmdr. por. Tadeusz Podjazd-Morgenstern.

Do końca 1936 r. Hernes pozostawał na kursie aplikacyjnym i był dowódcą plutonu rekruckiego w Kadrze Floty. Na przełomie 1937 i 1938 r. pozostawał w kadrze Flotylli Rzecznej MW w Pińsku. Przez krótko był zaokrętowany na niszczycielu ORP Błyskawica. Od 15 listopada 1938 do 15 kwietnia 1939 r. był słuchaczem IV Kursu Oficerskiego Podwodnego Pływania. Następnie służy w Dywizjonie Okrętów Podwodnych.
1 września 1939 r. podporucznik Hernes był oficerem broni podwodnej załogi zapasowej Dywizjonu Okrętów Podwodnych. Trzy dni później gnieźnianin wraz z 2 oficerami, 30 podoficerami i 15 marynarzami został przydzielony do improwizowanego Batalionu Marynarzy Kadry Floty pod dowództwem 43-letniego kmdr. ppor. inż. Zygmunta Horyda, przed wojną szefa Budownictwa Wybrzeża Morskiego we Flocie i Obszarze Nadmorskim, pracującego między innymi przy budowie nabrzeża portu w Gdyni. Batalion (zwany także „Batalionem Horyda”) liczył trzy kompanie, złożone z marynarzy Kadry Uzupełnień Floty, z Centrum Wyszkolenia Specjalistów Floty, które mieściło się na ORP Bałtyk, z resztek marynarzy zatopionego – 1 września – okrętu artyleryjskiego Mazur i z zapasowego oddziału Dywizjonu Okrętów Podwodnych. Podporucznik Hernes został adiutantem dowódcy Batalionu Marynarzy i dowódcą 1 plutonu. Pełną organizację w podanym składzie Batalion osiągnął około 7 września. Jedna połowa batalionu zajęła stanowiska – 12 września – na odcinku od morza pod Mechelinkami i Mostami. Druga połowa – 12 września – stanowiska na odcinku od morza pod Mechelinkami i Mostami.
JUŻ WKRÓTCE: „WIELKOPOLSKA NA MORZU. Szkice historyczne i współczesne”, T. I-II (BLISKO 1000 STRON TEKSTU!!! PONAD 550 ZDJĘĆ!!!


Bohaterowie niniejszej książki żyli z morza i dla morza. Jedni wyruszali na morze kierowani ciekawością poznania egzotycznych krain, inni żądzą przygód, jeszcze inni pragnieniem zdobycia sławy i bogactwa. Godnym podziwu była zawsze wrażliwość Wielkopolan na sprawy morskie. Książka ta to zbiór blisko 90 szkiców historycznych i współczesnych poświęconych związkom Wielkopolski z morzem od X do XX wieku. Region historyczny, jakim jest Wielkopolska, a przede wszystkim ludzie z nim powiązani poprzez swoje na tym terenie urodzenie i działalność wyruszywszy na szlaki morskie świata wnieśli znaczący wkład do rozwoju cywilizacyjnego, naukowego i kulturalnego krajów różnych kontynentów, jak i przyczynili się do poszerzenia naszego horyzontu geograficznego oraz do wzbogacenia naszej kultury, nie tylko w znaczeniu regionalnym, ale ogólnonarodowym. Historyczne odkrycia Gaspara da Gama z Poznania, naukowe dokonania Mikołaja Smoguleckiego w Chinach, udział w walkach prowadzonych na różnych frontach przez Krzysztofa Arciszewskiego – pierwszego polskiego nurka, długotrwałe badania naukowe kierowane przez Pawła Edmunda Strzeleckiego w Australii oraz Stefana Szolc-Rogozińskiego i Klemensa Tomczyka w Kamerunie, szczęśliwe poszukiwania złota przez Modesta Maryańskiego z Trzemeszna, czy rewolucyjne wynalazki majora armii amerykańskiej Edmunda Żalińskiego z Kórnika, jednego ze współtwórców pierwszego okrętu podwodnego, zajmują ważne miejsce w ogólnonarodowym dziedzictwie kulturowym. Wielkopolanie byli jednym z filarów polskiej polityki morskiej w II Rzeczypospolitej – wielu z nich było współtwórcami floty handlowej, wojennej i rybackiej, budownictwa morskiego, stoczniowego oraz całej infrastruktury związanej z zagospodarowaniem i „uprawą” morza.
W ciągu pierwszych dni walk rejon Wybrzeża został odcięty od reszty kraju. Z tego powodu 10 września po ciężkich walkach w rejonie Redy i na zachodnich przedpolach Gdyni, płk Stanisław Dąbek, dowódca Lądowej Obrony Wybrzeża, podjął decyzję oddania rejonu Gdyni i generalnego odwrotu wszystkich sił na teren Kępy Oksywskiej. Była ona również spowodowana brakiem nadejścia wsparcia, początkowo przewidywanego przez Sztab Główny w planach obrony. Na Kępie Oksywskiej znalazło się w krótkim czasie około 9000 żołnierzy polskich, 120-140 ciężkich karabinów maszynowych, 14 moździerzy, 23 działa piechoty, oraz wielu cywilów.
Mimo stałego naporu niemieckiego oddziały Lądowej Obrony Wybrzeża broniły się skutecznie, często kontratakując. Poza niezawodzącymi morskimi strzelcami męstwem odznaczały się także oddziały improwizowane, które naprędce organizowano. Takim był batalion marynarski, którym dowodził kmdr Horyd – bronił teraz pozycji w rejonie Redy i Zagórza, a potem Pierwoszyna. Niebawem, 12 września, oddział kmdr. Horyda otrzymał zadanie wyparcia nieprzyjaciela ze wsi Mosty na północno-wschodnim krańcu Kępy Oksywskiej. Dysponował tylko przybyłą wraz z nim kompanią marynarzy pod dowództwem kpt. Stanisława Borysiewicza i dwoma drużynami. Z III Batalionu Obrony Narodowej otrzymał 7 kompanię i niepełny pluton zwiadowców. To było wszytko. Natarcie posuwało się planowo i szybko, mimo silnego ognia karabinowego, artyleryjskiego i lotniczego.

Nieprzyjaciel wszelkimi środkami usiłował utrzymywać zajęte pozycje w Mostach – Mechelinkach. Im bardziej zbliżali się do stanowisk nieprzyjaciela, tym ogień był silniejszy. „To była chyba najkrwawsza bitwa w walkach o Kępę Oksywską” – wspomina przeciwnatarcie jeden z jego uczestników, bosman Antoni Charyńka. Mimo to nacierające plutony marynarzy – wspomina por. mar. Jan Sobieraj – osiągnęły Mosty, gdzie wywiązały się walki wręcz. Nieprzyjaciela rozbito, zmuszając resztki do opuszczenia wsi, ale nie starczyło im energii na kontynuowanie skuteczniejszego pościgu. Oddziały niemieckie w niewielkiej odległości za Mostami zajęli nowe, wcześniej już przygotowane linie obronne.
W trakcie trwającej jeszcze walki w Mostach, por. Sobieraj, otrzymał od kmdr. Horyda osobiście rozkaz kontynuowania natarcia w kierunku Rewy. Natarcie to jednak po wyjściu na przedpole Rewy załamało się wskutek widocznych strat w ludziach oraz bardzo silnej obrony ze stanowisk pod Rewą.
Po dwóch godzinach zmagań ogniowych wróg znów przystąpił do natarcia na Mosty. Udało mu się wedrzeć na skraj wsi. Obiektami walki stały się wiejskie zabudowania i ogrody. Miejscami dochodziło do walki wręcz. „Najbardziej dawał nam się we znaki – wspomina bosman Marian Biały – hitlerowski ciężki karabin maszynowy, ostrzeliwujący nas z boku. Dowódca batalionu [kmdr Horyda] wezwał mnie i dowódcę naszego plutonu, ppor. Nikodema Hernesa i wskazując nam stanowisko ogniowe wroga, objaśniał, w jaki sposób mamy je zniszczyć. W tym momencie posypała się na nas lawina ognia z broni maszynowej i artylerii. Dowódca batalionu i ppor. Hernes przypłacili to życiem, ja zostałem ranny w rękę”.
Po morderczej walce batalion niemiecki pod wieczór opanował po raz drugi Mosty. W kompanii marynarzy, która tak dzielnie spisała się w boju, straty sięgały jednej trzeciej całego stanu, ranni zostali niemal wszyscy oficerowie, wraz z dowódcą kpt. Borysiewiczem. Przeciwnatarcie tylko częściowo spełniło zadanie. Polskie oddziały były za słabe do wyparcia wroga z Mostów i Rewy, a tym samym nie były w stanie doprowadzić do zlikwidowania grożącego z ich strony niebezpieczeństwa wdarcia się w głąb Kępy Oksywskiej.
Na północnym i zachodnim skraju oddziały niemieckiej 207. Dywizji Piechoty przełamały obronę polską w rejonie Kazimierza i Dębowej Góry. W krótkim okresie i na terenie o powierzchni zaledwie 4 km2 stoczono co najmniej 110 potyczek. Wyczerpawszy wszelką możliwość dalszej obrony, płk Dąbek – 19 września – poprowadził garstkę pozostających przy nim żołnierzy do ataku, podczas którego został trafiony w głowę odłamkiem pocisku moździerzowego. Ranny pułkownik ostatnią kulę zostawił dla siebie i odebrał sobie życie strzałem z pistoletu. O godz. 17.00 Kępa Oksywska skapitulowała – był to ostatni akt walki Lądowej Obrony Wybrzeża.Brak umocnień poza najprostszymi rowami strzeleckimi przyczynił się do wzrostu strat po polskiej stronie – zginęło ponad 2000 żołnierzy. Przewaga wroga była przytłaczająca.

Podporucznik marynarki Hernes – jedyny oficer MW II RP z Gniezna – został pochowany na Cmentarzu Obrońców Wybrzeża w gdyńskiej dzielnicy Redłowo (nr kwatery 15, grób nr 229). Był pierwszym oficerem z rocznika Szkoły Podchorążych Marynarki Wojennej w latach 1933-1936, który poległ w II wojnie światowej. Pośmiertnie awansowany na stopień porucznika.