WYJĄTKOWA KSIĄŻKA, JAKIEJ JESZCZE NIE BYŁO. WIELKOPOLSKA NA MORZU [Fragment książki]
PREMIERA W 2022 ROKU
Książka ta to zbiór ponad 100 krótszych albo dłuższych szkiców historycznych i współczesnych poświęconych związkom Wielkopolski z morzem na przestrzeni od X do XX wieku. Wielkopolska jest obszarem, który od innych terenów Polski wyodrębnia szereg rozmaitych, ważkich czynników, m.in. decydująca jego rola w procesie kształtowania się państwa, odmienności w strukturze gospodarczej i społecznej, pewne różniące od innych regionów cechy geograficzne i jego granice administracyjne. Z punktu widzenia niezorientowanego w temacie czytelnika, pojawia się tu bowiem bardzo ważne pytanie: – gdzie równinna kraina zwana Wielkopolską, a gdzie morza i oceany? Jak się jednak okazuje, Wielkopolanie odnajdawniejszych czasów byli ciekawi otaczającego ichświata i czynili to z bardzo różnych pobudek.
Jest to pierwsze tego typu opracowanie, które ukazuje sylwetki polskich ludzi morza pochodzących z Wielkopolski, dzieje statków i okrętów noszących nazwy Poznania oraz innych miast, rzek i jezior Wielkopolski. Książka przybliża także zasługi przedsiębiorstwa armatorskiego „Biały Orzeł”, roli Poznania w rozwoju naszej współczesnej gospodarki morskiej i tym podobnym zagadnieniom. Praca, choć oparta na źródłach archiwalnych i literaturze przedmiotu, ma charakter popularny i utrzymana jest w bardzo przystępnej formie.
Bohaterowie niniejszej książki żyli z morza i dla morza. Tak w dużym skrócie można powiedzieć o postaciach, które przemierzając nieznane szlaki świata w sposób szczególny i na trwałe zapisały się w świadomości Polski i Polaków. O niektórych z nich, szczególnie tych, którzy żyli na przełomie średniowiecza i czasów nowożytnych i wzięli udział w licznych peregrynacjach od najbliższych do najodleglejszych zakątków świata, mamy ulotne informacje.
***
Waleczny legionista ze Smoszewa
Bogaty życiorys bohatera naszej opowieści śmiało mógłby posłużyć za scenariusz jakiegoś pełnego zwrotów akcji filmu przygodowo-awanturniczego. Był jednym z pierwszych Wielkopolan w XIX wieku, który wyruszył na szlaki morskie świata. Jako młody człowiek wziął aktywny udział w powstaniu kościuszkowskim, walczył na San Domingo, w Hiszpanii. Brał również udział w wyprawie moskiewskiej w 1812 r., w walkach 1813-1814, wreszcie w powstaniu listopadowym. Wiecie, o kim mowa? Tak, to Jakub Filip Kierzkowski – słynny oficer napoleoński i pamiętnikarz.
Urodził się 16 kwietnia 1771 r. w Smoszewie pod Krotoszynem, jako syn Macieja i Marianny Garnysz, w domu szlacheckim, ale ubogim. W XVIII wieku wieś była własnością Kierzkowskich herbu Krzywda. Senior rodu lubił dobre życie i gości, jeszcze bardziej grę w karty, a więc łatwo z tego można wywnioskować, że w domu było krucho z pieniędzmi. Okazuje się, że niecodzienna przygoda skłoniła Jakuba do wstąpienia do wojska. Kiedy jako mały berbeć przy pomocy mamki siedział na poduszce, w wiosce doszło do potyczki konfederatów barskich z nieprzyjacielem. W pewnym momencie zabłąkana kula trafiła w poduszeczkę, na której malec nieświadom niebezpieczeństwa siedział, po czym spokojnie… wyciągał z niej pierze. Od tego czasu zaczęto Jakubowi przepowiadać, że będzie wojskowym – w rodzinie żartowano sobie, że bardzo wcześnie był w ogniu walki i mijały go kule wroga.

„Sam będąc bez ojczystego majątku, a kochając swoją ojczyznę, obrałem sobie stan wojskowy. Duchownym nie chciałem być, gdyż arystokracja tego stanu była nielitościwa” – wspomina Jakub Kierzkowski. Kształcił się początkowo w Kaliszu i Ostrowie Wielkopolskim. 10 listopada 1787 r. wstąpił, jako kadet do 1. Pułku Piechoty Księstwa Warszawskiego (regiment pieszy koronny pod imieniem królowej Jadwigi) w Kaliszu, awansując w roku następnym do stopnia kaprala. „Sam będąc bez ojczystego majątku, a kochając swoją ojczyznę, obrałem sobie stan wojskowy. Duchownym nie chciałem być, gdyż arystokracja tego stanu była nielitościwa” – wspomina Kierzkowski. W latach 1788-1792 brał udział w różnych kampaniach przeciw Rosji na Ukrainie. Na przełomie lat 1793 i 1794 został mianowany feldfeblem (niemiecki podoficerski stopień wojskowy, odpowiednik polskiego sierżanta). Z początkiem insurekcji kościuszkowskiej wraz z Dywizją Wielkopolską pod dowództwem gen. mjr wojsk koronnych Jana Grochowskiego udał się do Chełmna Lubelskiego, dalej zaś przeprawiony przez Wisłę, połączył się z siłami Tadeusza Kościuszki (19 maja 1794 r.), Najwyższego Naczelnika Siły Zbrojnej Narodowej. 6 czerwca 1794 r. podczas bitwy pod Szczekocinami został ranny w głowę (otrzymał trzy cięcia szablą) i trafił do niewoli rosyjskiej, skąd przekazano go następnie administracji pruskiej. Po udanej ucieczce z niewoli przedostał się do walczącej Warszawy, gdzie stanął w obronie tego miasta. W październiku tego roku Kierzkowski awansowany do stopnia chorążego, walczył później pod Sochaczewem. Po upadku insurekcji kościuszkowskiej przedostał się w kaliskie, a stamtąd do Galicji. Unikając wstąpienia do armii austriackiej przedostał się do Legionów Polskich. Od 1800 r. służył w Legii Naddunajskiej, jako porucznik dowodził kompanią grenadierów. W 1801 r. walczył przeciwko Anglikom na wyspie Elbie podczas oblężenia Portoferraio.
Nas najbardziej interesują jednak sprawy morskie w życiu Kierzkowskiego. Podczas pobytu w Toskanii – wiosną 1802 r. – ożenił się z Włoszką. 15 maja wraz z żołnierzami 3. Półbrygady Polskiej (przemianowaną dwa miesiące później na 113. liniową francuską) odpłynął statkiem z Livorno we Włoszech na San Domingo (ob. Haiti). Wyjeżdżających (z żonami i dziećmi) wypłynęło około 2300-2600 Polaków. Podobno każdemu jadącemu przysługiwała „beczka żywności” wartości 2000 franków. Przydział dzienny na morzu miał wynosić w uncjach (nieco ponad 3 dag): sucharów 18 lub chleba 24, na obiad słoniny 6 lub suszonej wołowiny 8, ewentualnie jarzyn 4 lub sera 2. Z napoi 1/10 litra wódki, 2 kwarty wina, nie licząc wody. Prowiant wprawdzie dostarczono dobry, ale dowództwo zrobiło oszczędności podając mniejszą ilość ludzi, przez co w drodze wypadło obniżyć racje o 1/9, a w napojach zlikwidować wódkę lub kwartę wina. Budziło to niezadowolenie, choć ani nędzy, ani głodu w podróży nie doświadczono. Oddajmy głos oficerowi 3. Półbrygady (III batalion 2 kompanii grenadierów):
Wyprawa ta zaraz na początku nieszczęśliwą się okazała, bo pierwszego dnia po wyruszeniu z portu Livorno naszej floty, powstała wielka burza na Morzu Śródziemnym. Jeden statek z dwiema kompaniami 1-szą i 4-tą wpędzony przez bałwany morskie na skałę pod wyspę Elbę, rozbił się i siedmiu oficerów utonęło. […] Flota rozpędzona po morzu, zebrała się na powrót do portu Livorno.
I dalej Wielkopolanin pisze:
Trzeciego dnia na nowo [flota złożona z 12 statków przewozowych, ubezpieczanych przez 2 brygi] wyruszyła na morze, wiatr pomyślny wykręcił się, pędząc ku Gibraltarowi koło wysp: Korsyki, Elby, Minorki, Majorki, niedaleko Malagi zrobiła się na morzu cisza, cała flota w miejscu musiała przez pięć dni stać. […] Z fregaty admiralskiej wystrzelono kulę armatnią nad statek dla znaku, wiatr zadął a flota z miejsca ruszyła ku Gibraltarowi, ale że się obrócił przeciwny wiatr, przeto flota nie mogła przepłynąć cieśniny między Afryką i Gibraltarem, i zawinęła do portowego miasta Malagi. […] W ciągu pobytu naszego w Maladze pozwolono [po trzech] oficerom [ze statku] wysiadać na ląd.
Pierwszeństwo w zwiedzaniu miasta mieli ci, którzy zaokrętowali się z żonami; podoficerom i żołnierzom – ku ich wielkiemu rozgoryczeniu – nie pozwolono opuszczać pokładów z obawy przed dezercją. Bardziej przedsiębiorczy dotarli nawet do Grenady. W Maladze oczekiwano przez trzy tygodnie na wiatr wschodni, który umożliwił przebycie Cieśniny Gibraltarskiej. „Gdy wiatr zawiał pomyślny, wyruszyła flota z portu Malagi, o godzinie południowej płynęliśmy obok Gibraltaru, na który z morza patrzeliśmy. Jest to skała potężna i w tej wykuta forteca. Zdawało się, że pływa na morzu, bo dosyć daleko od niej do stałego lądu, z którym wąski przesmyk ziemi tylko ją łączy. Około Gibraltaru stały fregaty angielskie na stacji, mimo nich popłynęliśmy. Artyleria angielska stała przy armatach w pogotowiu, tak jakby chcieli do nas ognia dać, lecz na ten czas pokój był zawarty z Anglią. Pominąwszy cieśninę gibraltarską, wypłynęliśmy na Ocean, którego nazywają ojcem wszystkich mórz” – dodaje Kierzkowski.
11 lipca Polacy znaleźli się w Kadyksie, podówczas największym porcie hiszpańskim (zwłaszcza wojennym). Wzmiankowany por. Kierzkowski pisze:
Wiatr pomyślny nam służył i zawinęliśmy do portu wielkiego Kadyksu. Skorośmy wpłynęli do portu, zarzucono kotwice. Zdawało się nam, że miasto było z samych statków morskich różnego rodzaju złożone. Kadyks prześliczny i bogaty, wesoły, że się w nim nie można znudzić. Podczas czterotygodniowego pobytu naszego w Kadyksie, otrzymałem urlop do miasta aż do wyruszenia floty, którą tymczasem opatrywano w świeżą żywność. Nie wiedzieliśmy jednak dokąd płyniemy. Jedni twierdzili, że do Luzyanii [?], drudzy na wyspy amerykańskie. Dopiero po wyruszeniu floty, powiedzieli nam, że do San Domingo.
W końcu po 36 dniach żeglugi – przepłynęli między Maderą a Wyspami Kanaryjskimi, następnie po pokonaniu Zwrotnika Raka wyruszyli w kierunku na Antylle – jednostki floty francuskiej dopłynęły do Cap-Français (ob. Cap-Haïtien), miasta w północnej części wyspy San Domingo. Warto tu wspomnieć, że podróżnym dokuczały duże upały i jedynie w nocy mogli znaleźć wytchnienie. Po dwóch tygodniach pomyślnej żeglugi wiatry ucichły zupełnie i nastała taka cisza na morzu, iż okręty zdawały się stać na czystym zwierciadle. Na koniec jednak podniósł się pomyślny wiatr wschodni i statki, płynąc już teraz pełną szybkością, dotarły bez żadnych przeszkód do portu przeznaczenia. Wylądowanie w San Domingo, nastąpiło z początkiem września 1802 r.
W kolejnych tygodniach pobytu na wyspie Kierzkowskiwalczył w oddziałach utworzonych z żołnierzy Legionów Polskich we Włoszech pod dowództwem gen. dyw. Karola Otto Kniaziewicza w departamencie Borgne i Milot, gdzie Francja tłumiła murzyńskie ruchy wolnościowe. Legioniści polscy biorący udział w tej akcji mieli nadzieję, że wykonując rozkaz uczestnictwa w walkach w interesie Francji, przyczynią się do poparcia przez nią dążeń Polski do odzyskania niepodległości. W ten sposób rozpoczął się najtragiczniejszy rozdział w tułaczych dziejach polskich legionistów, w wyniku walk zostali oni zdziesiątkowani. Potrzeba dalszych uzupełnień kadrowych na wyspie zmusiła rząd francuski do wysłania kolejnych ekspedycji z legionistami. Kierzkowski, biorąc udział w krwawym tłumieniu powstania Murzynów, zrozumiał po czasie, iż nie jest to walka, w której Polacy, sami dążący do oswobodzenia swego kraju, winni uczestniczyć. Wyspa była jednym wielkim cmentarzem. Dlatego nie może dziwić późniejsza radość polskich legionistów, którzy opuszczali San Domingo wiedząc, że nie będą musieli umierać po barbarzyńsku:
Dla nas San Domingo było przeklęte, gdzie nam grób Napoleon w przeciągu sześciu miesięcy wykopał. Niebo mu wypłaciło wet za wet, bo i jemu na wyspie grób wykopano. […] Istotnie z dwóch brygad polskich ocalało kilkunastu oficerów, a może 150 żołnierzy i podoficerów.
17 listopada 1802 r. Kierzkowski pozostając pod rozkazami Henri Christophe’a, kluczowego przywódcy rewolucji haitańskiej i jedynego monarchy Królestwa Haiti, został ewakuowany drogą morską spod Borgne do Cap-Français. Po przebytej chorobie – żółta febra – uzyskał zgodę na powrót przez Atlantyk do Europy w marcu lub kwietniu 1803 r. Na jednej z dwu francuskich korwet zaokrętował się m.in. Kierzkowski z żoną; była to stara jednostka Segonia, która znajdowała się w bardzo złym stanie i gdy na oceanie zerwała się silna burza, omal nie poszła na dno. Kierzkowski pisze:
My Polacy na wszystko przygotowani, wsiedliśmy na tę stara „Segonię” mówiąc: „Czy tu w San Domingo po barbarzyńsku umierać, czy w morzu utonąć, zawsze nas śmierć czeka”. Pożegnaliśmy się z resztą rodaków swoich chorych, oczekujących na śmierć. Odpływając z portu Cap-Français cieszyliśmy się, że odbijamy od przeklętej wyspy i życzyliśmy sobie, aby jak najprędzej znikła z naszych oczu. Pogoda nam służyła prześliczna, wiatr pomyślny, tak, że kapitan marynarki pan Bretel powiedział, jeżeli nam posłuży tak dalej, to w parę tygodni wylądujemy we Francji.
Po upływie atoli kilku dni, zaczął się wiatr wzmagać, aż na ostatku powstała wielka burza. Z uciechy nastąpił wielki smutek, a śmierć w oczy nam zajrzała. „Wakanda” [nowa korweta francuska] wytrzymując wielkie burze szła wprost do Francji, a nasza „Segonia” oddała się wiatrom. Pędziły ją przeciwne strony. Już zaczęła [„Segonia”] wody nabierać, dwie pompy noc i dzień bez ustanku pracowały, ale że wody coraz więcej nabierała, wylewaliśmy wszyscy, czym kto mógł, jedni kaszkietami, drudzy butami i trzewikami [!]. Kapitan Bretel kazał już spisać proces słowny [protokół], że pod tym a tym stopniem na oceanie zginęliśmy. Rozkazał wszystkie armaty powrzucać i wszystkie ciężary, aby korwecie zrujnowanej burzą ulżyć. Nie było żadnej nadziei, abyśmy ocaleli. Kapitan Bretel wzdrygnął ramionami mówiąc: „jesteśmy zgubieni”. Woda morska zalała nam magazyn, do życia nie mieliśmy nic, ani też do picia, woda zabrała nasze posłania, już tylko nasza ostatnia na wysokim pomoście siedziba. Patrząc na tak straszliwe morze zdawało nam się, że bałwany morskie w niebo nas rzucą lub o dno morza rozbiją. Żegnaliśmy się wzajemnie, a mnie najbardziej żal było mojej małżonki. Nie chodziło mi o moją śmierć, ale o moją żonę, która będąc przy nadziei, co chwilę spodziewała się rozwiązania, a mimo to ona sama przede wszystkim dawała ducha i pocieszała, że Bóg dozwoli szczęśliwie nam wylądować. Sama biedna siedziała na pokładzie, trzymając się sznurów, aby ją woda z niego nie zmiotła. Statek pochylił się na bok i nie można było równo siedzieć. Oficerowie marynarki patrzyli na mapie morskiej i poznali, że nas wiatry zapędziły ku wyspom portugalskim. Wiatr zaczął ustawać, ale bałwany morskie rozhukane wciąż biły o ściany okrętu i zdawało się, że i za rok nie uspokoją się. Gdy już zaczęło się zmierzchać, wszyscy pożegnaliśmy dzień ostatni życia, bo dnia drugiego nie spodziewaliśmy się doczekać.
Mimo zapadających ciemności, które spotęgowały jeszcze bardziej strach, marynarz znajdujący się na szczycie masztu zauważył w zapadającym zmierzchu ogień na horyzoncie. Obrano więc ten kierunek. Owe światło znajdowało się na wyspie Fayal (Faial), jednej z dziewięciu wysp archipelagu azorskiego. Dzięki wysiłkom wszystkich podróżnych i przy pomocy przybyłego z wyspy pilota Segonia zdołała bezpiecznie dotrzeć do portu. Właśnie tam wszyscy pasażerowie i członkowie załogi odpoczywali przez czterdzieści dni. Oddajmy wielokrotnie tu cytowanemu Kierzkowskiemu:
Byłem na wyspie tak szczęśliwy z moją żoną, żeśmy za darmo mieszkali w nowym dworze, którego właściciel nic nie żądał od nas. Był to dawny kapitan marynarki i po wszystkich cudzych krajach wojażował. Opowiadał nam, że także w Gdańsku był, chwalił obyczaje Polaków.
Tymczasem dzięki nowozakupionemu statkowi handlowemu (stary został rozebrany i sprzedano drewno) udali się dalej do Francji. Żona Kierzkowskiego, na morzu, powiła syna, któremu przy chrzcie nadano imię Ferdynand:
Kapitan marynarki, pan Bretel, z swymi oficerami spisali podług praw morskich akt urodzenia mego syna, o której godzinie, którego dnia, miesiąca i roku urodził się, na jakim morzu, pod którym stopniem, jak daleko od lądu stałego i na jakim statku. To wszystko zrobiono podług formy morskiej i tytuł dany memu synowi Paryżanin, jako dziecię na morzu zrodzone na statku wojennym.
Wiadomo, że statek szczęśliwie uniknął spotkania z flotą angielską, która już wkrótce sposobiła się do blokady Brestu. „Gdy przypłynęliśmy nad brzegi francuskie – pisze dalej Kierzkowski – dążąc do portu Brest, uszliśmy po raz czwarty wielkiego nieszczęścia, bo gdybyśmy o jedną godzinę się spóźnili, byłaby nas flota angielska zabrała do niewoli. Flota ta przybyła do blokowania Brestu, ale my już stanęliśmy pod bateriami cytadeli”. Kierzkowski zostawił żonę i synka w Paryżu, natomiast w towarzystwie innego weterana udał się do Polski – odwiedził swojego starszego brata w kaliskiem. Po krótkim pobycie w Wielkopolsce wyjechał do Krakowa, potem był w Wiedniu, Bawarii i Berlinie.
Podczas pobytu na San Domingo Kierzkowski prowadził pamiętnik, który zginął podczas burzy w okolicach Wysp Azorskich. „Kierzkowski ujął w objęcia swoją małżonkę i czekał śmierci – jak wynika ze wspomnień Wielkopolanina – a wszyscy, co tylko mieli na okręcie do wypicia, wypili. Ocalenie przyszło w ostatniej chwili, ale zostały tylko próżne butelki, które nie pozwoliły oblać radośnie szczęśliwego zdarzenia”. To były jego ostatnie doświadczenia z potęgą morza.
W 1804 r. Jakub Kierzkowski wraz z rodziną zamieszkał w Châlons-sur-Marne (ob. Châlons-en-Champagne), w Szampanii w północnej Francji. Około 1805 r. wrócił do czynnej służby w armii francuskiej i wziął udział w kampanii bawarskiej i pruskiej. Żyjąc we Francji jeszcze raz podjął się spisania wspomnień – Wyprawa Polaków do St. Domingo z Legii Naddunajskiej… spisana w krótkości przez majora, będącego uczestnikiem tej ekspedycji (rękopis tego zapisu znajdował się w zbiorach Muzeum Polskiego w Rapperswilu).
W latach 1806-1814 pozostając pod rozkazami francuskimi brał udział w oblężeniu Saragossy (1808-1809 r.), walczył w bitwie pod Travalera (28 lipca 1809 r.), bił się pod Albuera (16 maja 1811 r.), gdzie został ciężko ranny w nogę i skierowany do sztabu rezerwy oraz odznaczony Krzyżem Kawalerskim Legii Honorowej. W sierpniu 1809 r. awansowano go do rangi kapitana I klasy. Przez cztery lata pobytu w Hiszpanii, Kierzkowski zwiedził wszystkie prowincje wraz z najbardziej okazałymi miastami, przepełnione ogrodami i pięknymi kościołami. Jesienią 1811 r. przydzielono go do sztabu tzw. hiszpańskiej armii południowej. W 1812 r. wchodził w skład sztabu marszałka Luisa A. Berthiera; później w sztabie nadłabskiej armii obserwacyjnej. W charakterze adiutanta 1. Dywizji gen. Nicolasa Josepha Maisona wziął udział w wiosennej i jesiennej inwazji na Rosję w 1813 r. Wiosną 1814 r. w charakterze adiutanta gen. François Pierre Joseph Ameya odbył kampanię francuską, dostając się do niewoli rosyjskiej pod Fére Champenoise.
Po zwolnieniu udał się do Paryża, ale po uzyskaniu dymisji z armii w maju 1814 r. wrócił do Polski i osiadł w Poznaniu, uzyskując od rządu pruskiego rentę wojskową. W Wielkopolsce trudnił się również dzierżawą majątków. W 1815 r. jego małżonka zmarła. Na krótko wyjechał do Warszawy w związku z formowaniem polskich sił zbrojnych w Wielkim Księstwie Poznańskim. Po wybuchu powstania listopadowego (1830-1831 r.) przekroczył z dwoma synami (miał trzech synów i córkę) granicę z Królestwem Polskim. W marcu 1831 r. wstąpił do Armii Polskiej w stopniu majora. Po raz trzeci trafił do niewoli rosyjskiej w trakcie działań jesiennych na Kielecczyźnie, po czym powrócił w Poznańskie, gdzie władze pruskie skazały go na 9 miesięcy twierdzy. Po złożeniu apelacji wraz z jednym synem wyjechał pod przybranym nazwiskiem do Francji. Żył w trudnych warunkach. Dzięki wstawiennictwu marszałka Maisona uzyskał pozwolenie na powrót do kraju i zmniejszenie o połowę wyroku sądu pruskiego, ale utracił rentę. Wyrok odsiadywał na Śląsku, po czym 14 stycznia 1837 r. zamieszkał na stałe w Poznaniu. W końcu lat 50. XIX wieku otrzymał od władz francuskich Medal Św. Heleny, którego jednak władze pruskie nie pozwoliły mu nosić.
Major Jakub Filip Kierzkowski zmarł 24 lutego 1862 r. w Poznaniu. Jego grób znajduje się na cmentarzu w Poznaniu na Wzgórzu św. Wojciecha przy kościele św. Józefa i klasztorze karmelitów bosych. Po śmierci Kierzkowskiego ukazały się jego wspomnienia: Pamiętniki J. F. Kierzkowskiego, kapitana wojska francuskiego, kawalera Krzyża Legii Honorowej, a na ostatku majora w Wojsku Polskim 1831 roku, które zawierają cenne informacje i obserwacje, głównie z lat 1794, 1802-1803.