POLSKIE OKRĘTY PODWODNE INTERNOWANE W SZWECJI [FRAGMENT KSIĄŻKI]

Dla polskich podwodniaków – w 1939 roku – najtrudniejsze były pierwsze tygodnie pobytu w Szwecji. Wobec braku swobody, silnego germanofilskiego nastawienia władz rządowych, nienajlepszego stosunku mieszkańców, a wreszcie przygnębiających wieści dochodzących z kraju załogi popadły w apatię. Kiedy niektórym marynarzom po wielu miesiącach pobytu w Szwecji zaproponowano wyjazd do Wielkiej Brytanii, gdzie kontradm. Jerzy Świrski, szef Kierownictwa Marynarki Wojennej, kompletował załogę dla okrętów podwodnych, ludzie unikali takiej możliwości. Dla części z nich wojna na morzu zakończyła się już we wrześniu 1939 r.

Szwedzi po podaniu do wiadomości publicznej informacji o udanej ucieczce Orła z Tallina (nastąpiła w nocy z 17 na 18 września 1939 r.) zaostrzyli jeszcze środki ostrożności. Na internowanych jednostkach natychmiast rozłączono wały, wyjęto bolce łącznikowe i inne części mechanizmów, a pozostałe na okrętach elementy uzbrojenia przeniesiono na ląd. Poza tym władze szwedzkie zażądały, aby całe załogi opuściły okręty (było to wbrew prawu międzynarodowemu), na co Polacy stanowczo zaprotestowali, godząc się w końcu na pozostawienie tylko służby – sześcioosobowej wachty. Trzyosobowa komisja szwedzkich oficerów marynarki wojennej 22 września 1939 r. przybyła na okręty Żbik, Ryś i Sęp w celu zabrania pieniędzy okrętowych – zdano złoto polskie, kasy okrętowe oraz pokaźną kwotę będącą własnością załogi, którą zdeponowano w szwedzkim Handelsbanken (w tym banku były również pieniądze przelane przez polski rząd tuż przed wojną, jako przedpłata za armaty firmy Bofors, które miały być zakupione dla Wojska Polskiego). Przezorni podwodniacy ukryli przed komisją znaczną sumę dolarów amerykańskich, którą następnie zdeponowali w Poselstwie RP w Sztokholmie. Mimo postoju i zdemontowania urządzeń okrętowych przystąpiono do usuwania niesprawności technicznych. Na Sępie oczyszczono i pomalowano podwodną część kadłuba (pobyt w suchym doku), a także naprawiono klapę wydechu wewnętrznego prawego tłumika. Uporano się wyłącznie z tymi usterkami, które zagrażały okrętowi w położeniu nawodnym. Konserwację urządzeń okrętowych przeprowadziły wkrótce załogi na Rysiu i Żbiku. Zajęcia na okrętach trwały po śniadaniu do obiadu. Popołudniami odbywały się kursy nauki języka angielskiego, francuskiego i szwedzkiego. Internowani mieli ograniczoną swobodę poruszania się, a każdy ich krok był kontrolowany.

Otrzymali zakaz opuszczania wyspy i oddalania się na ląd. Marynarze mogli wychodzić poza teren obozu tylko w zwartym szyku i pod odpowiednią eskortą. W trakcie wszystkich ustaleń związanych z internowaniem komandorzy Salamon (jako najstarszy z dowódców okrętów został uznany przez władze szwedzkie za komendanta obozu), Grochowski i Żebrowski kontaktowali się dodatkowo z posłem RP w Sztokholmie Potworowskim. Oficjalną opiekę nad internowanymi marynarzami sprawował początkowo attaché morski kmdr dypl. Tadeusz Podjazd-Morgenstern (pozostawał na tym stanowisku do września 1941 r.). Zanim jednak Morgenstern przyjechał do Szwecji 18 grudnia 1939 r., stosunki z internowanymi utrzymywał pracownik Poselstwa RP w Sztokholmie Mieczysław Zygmunt Cedro. Ogółem internowanych zostało 171 podwodniaków (w innych opracowaniach jest mowa o 173), w tym 16 oficerów. Liczba ta powiększyła się jeszcze o kolejne 16 osób (na krótko), które na początku października 1939 r. przedostały się do małego portu Klintehamm na kutrze pościgowym Batory. Spośród tej szesnastki sześciu ludzi zwolniono, a pozostali wraz z kpt. Jerzym Milisiewiczem zostali internowani. W listopadzie dozorowiec Snapphanen przeprowadził Batorego do Vaxholm, gdzie stały już trzy okręty podwodne i żaglowiec Dar Pomorza. Pod koniec 1939 r. internowanych było łącznie 181 Polaków. Od dnia internowania załóg polskich jednostek podwodnych dość często dochodziło do różnych incydentów i sporów między granatową bracią a władzami szwedzkimi, wynikających między innymi z nieuregulowanych przepisów międzynarodowych. Marynarze szczególnie odczuwali brak swobody. Trzeba było kilku miesięcy, aby z końcem 1939 r. przepis ten uległ pewnej modyfikacji. Choć zakaz zniesiono, biorący udział w spacerach musieli oświadczyć na piśmie, że nie będą podejmować prób ucieczki. Temu przyrzeczeniu nie chcieli podporządkować się jednak polscy oficerowie (zabiegał o to dowódca straży wartowniczej kpt. Ragnar Erfass), uważając, że konwencja genewska uznaje ich prawo do podejmowania prób ucieczki z niewoli lub internowania. Kwestia ta przejściowo została załagodzona dzięki sugestiom mjr. Feliksa Brzeskwińskiego, polskiego attaché wojskowego w Rydze, który na początku października 1939 r. przyleciał do Sztokholmu z zadaniem objęcia ww. stanowiska w Szwecji. Wymógł on na oficerach oświadczenie, że w ciągu dwóch miesięcy nie zdecydują się na żadną formę ucieczki. Ostatecznie podpisano takie przyrzeczenie, dzięki czemu Szwedzi udzielili zgody na swobodne poruszanie się poza obozem oraz na wyjazdy do Sztokholmu. Oddajmy głos Ada[1]mowi Staniszewskiemu:

Brak doświadczenia Szwedów w kwestii internowania był główną przyczyną opóźnienia wydania instrukcji regulującej sprawy związane z internowaniem Polaków. Dopiero 1 kwietnia 1940 r. zaczął funkcjonować taki akt. Ostatecznie rozstrzygnięto kwestie dotyczące terenu i pomieszczeń wyznaczonych dla internowanych, bezpieczeństwa i ochrony okrętów, zasad przechowywania broni, uprawnień internowanych, możliwości ich kontaktów osobistych itp. Ponadto sprecyzowano tryb postępowania komendanta obozu [kmdr. ppor. Salamona – M.B.] w przypadku wykroczeń, a także zapewniono internowanym możliwość składania skarg u tegoż oficera. Znacznie szybciej, już w listopadzie 1939 roku uregulowano sprawy finansowe związane z pobytem polskich wojskowych na terenie Szwecji. Stronę polską w rozmowach z szwedzkim ministerstwem spraw zagranicznych reprezentowało poselstwo RP w Sztokholmie. Po wymianie not ustalono, że wobec trudnej sytuacji rządu polskiego wszelkie koszty związane z utrzymaniem marynarzy będzie ponosić strona szwedzka. Ostateczny rachunek miał zostać przedstawiony i uregulowany po woj[1]nie. Ostatecznie jednak nie obciążono szwedzkiego budżetu, gdyż dzięki staraniom posła Gustawa Potworowskiego […], dług został pokryty z polskich zaliczek na zamówioną w Szwecji broń (głównie działa Boforsa).

Strona szwedzka zobowiązała się do pokrycia wydatków związanych z podstawowymi potrzebami internowanych, takimi jak żywność, ubranie opieka medyczna. Ponadto zobowiązano się wypłacać trzy razy w miesiącu (1, 11 i 21) żołd przeznaczony na zaspokojenie tzw. wydatków osobistych drugiej potrzeby. Stawka żołdu była adekwatna do stopnia: kapitan 50 koron szwedzkich (SEK), porucznik i podporucznik 35 SEK, członek załogi okrętu (marynarz) 5 SEK. Z powodu rosnących kosztów utrzymania i na specjalną prośbę Poselstwa RP na początku 1943 r. stawki zwiększono dla starszych podoficerów (bosmanów i starszych bosmanów) – z 20 do 35 SEK, natomiast marynarze i młodsi podoficerowi otrzymywali do 6,25 SEK. Dodatkowo wypłacano specjalne zapomogi dla żonatych marynarzy.

Do Szwecji z ramienia KMW w Londynie przyjechał, na krótko przed nominacją na wyższy stopień, kpt. mar. Bogusław Krawczyk (od 3 maja 1940 r. kmdr ppor.) – zasłynął on przede wszystkim skutecznym przeprowadzeniem we wrześniu okrętu podwodnego Wilk przez Cieśniny Duńskie do Wielkiej Brytanii – aby ewentualnie objąć dowództwo Dywizjonu Okrętów Podwodnych i ORP Sęp. 13 kwietnia 1940 r. Krawczyk został wezwany do siedziby Świrskiego w Londynie. Szef KMW w porozumieniu z Naczelnym Wodzem gen. Władysławem Sikorskim oraz po konsultacji z Admiralicją brytyjską zdecydował się wysłać dowódcę Wilka do Szwecji jako emisariusza rządu londyńskiego, żeby podjął próbę wyprowadzenia stamtąd trzech polskich okrętów podwodnych i internowanych załóg. Postanowiono wykorzystać elokwencję, doświadczenie i solidność Krawczyka. Przez kilka dni trwały przygotowania emisariusza do tajemniczej misji. Pięć dni później Krawczyk wrócił do Dundee (Szkocja). 19 kwietnia zdał obowiązki dowódcy okrętu kpt. mar. Borysowi Karnickiemu i odleciał samolotem do Sztokholmu. Tylko oficerowie Wilka znali prawdziwy cel misji dowódcy do Szwecji.

Wróćmy jeszcze do wydarzeń z ostatnich miesięcy 1939 r. W połowie listopada do Sztokholmu, będąc przejazdem, przyjechali kmdr por. Ludwik Ziembicki (w owym czasie tymczasowy komendant Szkoły Podchorążych Marynarki Wojennej na ORP Gdynia) i por. mar. Stanisław Łątkiewicz (pozostawał w Rezerwowej Grupie Oficerów na ORP Gdynia), którzy uzyskali przez attaché wojskowego zezwolenie na odwiedzenie kolegów internowanych w Szwecji. Występowali wobec władz szwedzkich jako osoby cywilne, które przyjechały z Gdyni. Podczas trzygodzinnego pobytu w obozie na wyspie Vaxholm delegaci rozmawiali z kolegami, na czele z komandorami Salamonem, Żebrowskim i Grochowskim. O atmosferze i nastrojach panujących wśród podwodniaków internowanych w Szwecji pisze w raporcie sporządzonym 8 grudnia 1939 r. w Paryżu dla adm. Świrskiego por. Łątkiewicz:

Ze słów wypowiedzianych w ogólnej rozmowie zrozumiałem, że najważniejsze uszkodzenia polegają na nieszczelności balastów, skutkiem czego przy zanurzeniu pozostaje na powierzchni ślad ropy (o ile bierze się ropę do balastów), oraz na ORP „Sęp” uszkodzenie tłumików do Diesli. Ponadto władze szwedzkie rozłączyły wały główne, zabierając śruby łączące kołnierze wałów. Stosunek władz szwedzkich bardzo poprawny, aczkolwiek wymogiem jest ścisłe przestrzeganie przepisów wewnętrznych obozu. Pomieszczenia przyzwoite, jedzenie dobre. Oficerowie złożyli królowi szwedzkiemu obietnicę na piśmie nieopuszczania obozu na okres dwóch miesięcy. Skutkiem tego zezwolono im na wyjazdy do Sztokholmu na 24 godziny. Marynarze urządzają się prościej, bo dają posterunkowi kilka [groszy – M.B.] i pokazują zegarek, na którym posterunek wyznacza godzinę powrotu. […] Z rozmowy z kapitanem Reknerem wywnioskowałem, że dążeniem wszystkich jest ucieczka z obozu. Zaskoczony byłem, gdy zrozumiałem, że nie mają oni na myśli ucieczkę z okrętami, lecz ucieczkę indywidualną. Mimo woli wyrwało mi się pytanie: „jak to, chcecie porzucić swoje okręty?”. W odpowiedzi otrzymałem wzruszenie ramion. Z obozu do przystani odprowadzał nas komandor ppor. Salamon. Myślę, że celowo, dla zaznajomienia nas ze stanem dyscypliny w obozie i trudnościami, na jakie on się napotyka. Wyraził […] Salamon obawę, że lada dzień spodziewać się może odmówienia wykonania rozkazu. Bezczynność młodych i zdrowych chłopów i beznadziejność sytuacji gwałtownie podrywają dyscyplinę. W obozie oficerowie zorganizowali Uniwersytet Ludowy, naukę języków. Attaché wojskowy mjr Brzeskwiński i jego pomocnik por. Cedro starają się dostarczyć możliwych rozrywek, wyświetlanie filmów itp. Jednak to nie pomaga. Zapytałem komandora Salamona, dlaczego nie zajmie ludzi naprawą uszkodzeń, nie podda nadziei możliwości ucieczki z okrętami? Otrzymałem w odpowiedzi: „Beznadziejne!”

Wśród oficerów stosunki również nie są zadawalające. Szczególnie demoralizująco na stan dyscypliny wpływają według słów komandora Salamona oficerowie, którzy przybyli do Szwecji z Helu na mot.[orówce] „Batory”. Nie będąc w składzie załóg okrętów podwodnych, nie czują się oni w obowiązku wykonywania rozkazów i zarządzeń starszego dowódcy, prowadzą życie zupełnie bezczynne, dając tym samym zły przykład dla reszty młodszych oficerów.

Pogłębiające się rozprzężenie wśród internowanych załóg okrętów podwodnych bardzo zaniepokoiło adm. Świrskiego. Dla szefa KMW było oczywiste, że w przypadku gdy stan ten jeszcze będzie się powiększał, znikną szanse na zachowanie gotowości bojowej i w efekcie nie będzie nadziei na przeprowadzenie udanej ucieczki trzech jednostek bojowych ze Szwecji. Tej apatii nie chcieli się poddać młodzi oficerowie, którzy wzorem ich kolegów z Wilka i Orła gotowi byli na podjęcie próby wydostania okrętów z Vaxholm lub bez zgody władz szwedzkich i doprowadzenia ich do Wielkiej Brytanii. Mogło się wydawać, że Świrski w tych okolicznościach znajdzie zrozumienie u Brytyjczyków. Tymczasem szefowie Admiralicji byli dość powściągliwi i nieskorzy do pomocy. Uważali, że aktualnie nie istnieją żadne przesłanki do szybkiego zwolnienia okrętów podwodnych przez władze szwedzkie i nakazali cierpliwość. Ostrożnie do sprawy planowanej ucieczki odniósł się adm. R.H. Carter z Admiralicji, który odpowiadając na list polskiego attaché morskie[1]go w Londynie kmdr. por. dypl. Tadeusza Stoklasy (pełnił obowiązki od 1 sierpnia 1939 do 1945 r.) z 30 października 1939 r., oznajmił mu, że na razie nie ma widoków na szybkie zwolnienie polskich okrętów przez władze szwedzkie.

Możesz również polubić…