Lekki krążownik Dragon pod biało-czerwoną banderą [FRAGMENT KSIĄŻKI]

15 stycznia 1943 r. nastąpiło podniesienie polskiej bandery wojennej i z tym dniem krążownik (jeszcze bez oficjalnej nazwy), który znajdował się w porcie Birkenhead nad rzeką Mersey niedaleko Liverpoolu, wszedł w skład PMW, zaliczony – na czas remontu – do rezerwy. Dowódcą okrętu został mianowany niespełna 48-letni kmdr Eugeniusz Pławski, który w tym czasie pełnił jeszcze obowiązki attaché morskiego przy poselstwie Sztokholmie (30 grudnia 1941 – 27 lutego 1943 r.) i faktycznie objął dowództwo dopiero 15 maja po powrocie ze Szwecji. Pławski nie miał łatwego zadania – czekało go sporo pracy w pierwszym okresie szkolenia i organizacji na okręcie. Natychmiast zdobył jednak serce i podziw marynarzy (otoczony nimbem dowodzenia Piorunem), szybko też zapamiętał nazwiska wielu z nich. Na dużym okręcie dowódca był bardziej odosobniony od załogi, niż na mniejszej jednostce (np. niszczycielu). Odpowiedzialność zaś spoczywała na nim większa, ale osobistej styczności z załogą siłą rzeczy nie było. 9 maja 1968 r. Pławski w liście do Jerzego Pertka, znanego pisarza -marynisty, pisał:

Gdy wreszcie we wrześniu [1943 r.] okręt był gotowy do służby wyciągnięto go z doku stoczni i odbyliśmy jedną podróż próbną, a następnie podpisałem protokół odbiorczy. Wkrótce z rozkazu admiralskiego poszliśmy do Scapa Flow. Oczywiście podróż ta była dość emocjonująca. Nigdy przedtem nie tylko nie dowodziłem, ale nawet nie pływałem na większych okrętach. To samo dotyczy całej załogi. Fakt faktem, że załoga maszynowa spisała się znakomicie. Przez całą podróż odbywały się różne ćwiczenia alarmowe dla załogi pokładowej, w pierwszym rzędzie jednak dla artylerzystów. […] Był to stary grat, ale nikogo to nie przerażało. Wierzyliśmy, że na „Dragonie” będziemy szkolili załogi dla przyszłych nowoczesnych krążowników.

O kmdr. por. Hulewiczu, zastępcy dowódcy okrętu, wspomina mar. T.A. Łubieński:

Hulewicz był ojcem załogi i niezmordowany w pracy. Nie było usterki, której by sam nie dopatrzył; znał chyba każdego marynarza załogi. Jego życzliwość brała [za nasze] serca. Rubaszny humor nigdy go nie opuszczał. Udzielał się załodze. Nie było imprezy na okręcie bez ZDO [zastępcy dowódcy okrętu]. Przychodził na filmy na pomieszczenie. Gdy zainaugurowaliśmy tombolę, ZDO wyciągał numery z woreczka ze swoistymi komentarzami. Wreszcie trzeba wspomnieć o serii „kazań”, które wygłaszał co sobotę po przeglądzie okrętu. Otóż po przeglądzie sobotnim, gdy załoga stała w zbiórce na pokładzie, komandor wchodził na „ambonę” na pomoście i przemawiał do nas. Czegóż tam nie było; wszystkie drobiazgi poprzedniego tygodnia, wiedza okrętowa, komentarze o ćwiczeniach, dobre rady życiowe, żywa gazeta życia – nic nie opuszczone. Tu kradzież, tu gra w karty, innym razem zapowiedź spowiedzi wielkanocnej, dobre rady na urlop, tu pochwała, tam nagana, a wszystko śpiewnym, wileńskim akcentem, przeplatanym dykteryjkami, które sprawiały, że słuchaliśmy go jak urzeczeni. […] Bez wątpienia ZDO miał na nas wielki wpływ i wychowawczo ogromnie dodatni; każdy, który pod nim służył, nauczył się nie tylko szczerości i rzetelności, ale co ważniejsze, nieomal brania życia za dobre i wesołe, i uznania, że dobry żart tynfa wart. Non omnis mortuus est – nie zginie po nim pamięć, aż ostatni z załogi „Dragona” nie złoży kości pod ziemią.

W dniu podniesienia bandery na Dragonie zostało zaokrętowanych chwilowo 3 oficerów oraz 36 podoficerów i marynarzy. Do czasu otrzymania oficjalnej nazwy okręt miał być w polskiej korespondencji określany jako krążownik „ER 7363”, zaś w angielskiej jako „the Polish Cruiser”.

5 marca okręt opuścił dok i stanął w basenie portowym. Od 1 kwietnia Dragon przebywał w Bidston Dock. Do połowy sierpnia udało się zaokrętować resztę załogi. Należy zaznaczyć, że było to nadzwyczajne osiągnięcie. Trudno było w takim krótkim czasie zebrać prawie 460 oficerów, podoficerów i marynarzy. O kłopotach ze skompletowaniem załogi wspomina Jerzy Pertek:

Nie był to problem łatwy do zrealizowania. Polska Marynarka Wojenna na obczyźnie obsadzała w latach wojny pokaźną liczbę okrętów: osiem w 1940 roku, jedenaście w dwu latach następnych, trzynaście zaś w 1943 roku, przy czym dla obsadzenia „Dragona” należało zebrać tylu ludzi, ile potrzeba na załogi dwóch dużych niszczycieli lub trzech eskortowców. A przecież trzeba pamiętać, iż w tym czasie nasza flota była pozbawiona normalnego zaplecza i rezerw ludzkich. Dlatego też skompletowanie ponad [prawie] pół tysiąca liczącej załogi krążownika trwało stosunkowo długo. Po pierwszych czterdziestu marynarzach, którzy wstąpili na pokład okrętu w dniu 15 stycznia 1943 roku, następni nadciągnęli mniejszymi i bardzo małymi grupkami. Przybyli niektórzy dotychczasowi członkowie załóg „Burzy”, „Błyskawicy” czy „Garlanda”, znalazło się na „Dragonie” sporo marynarzy z byłej Flotylli Pińskiej, którzy w 1942 roku zostali – zgodnie z umową Stalina z Sikorskim – przewiezieni z ZSRR arktyczną trasą konwojową do Wielkiej Brytanii lub też ewakuowani do Iranu, a stąd wokół Afryki do Anglii. W sumie jednak zaledwie jedna trzecia załogi składała się z marynarzy mających za sobą staż okrętowy. Resztę, a więc przeważającą większość, stanowili emigranci, a raczej synowie emigrantów polskich z różnych krajów i nawet z różnych części świata, dalej – byli żołnierze Legii Cudzoziemskiej i wreszcie Ślązacy i Pomorzanie zmobilizowani przez Niemców na zajętych terenach polskich, a potem wcieleni do Wehrmachtu, którzy dostali się do niewoli alianckiej w Afryce.

W uzupełnieniu należy dodać, że mesowy kmdr. Pławskiego był… Hindusem, a maskotką okrętową był pies o imieniu Gaz, który przyłączył się do grupy marynarzy, gdy szli na ćwiczenia w komorze gazowej i odtąd został członkiem załogi. W połowie sierpnia została zaokrętowana reszta załogi. Rozpoczęło się ładowanie amunicji i bomb głębinowych. Remont Dragona zakończono 23 sierpnia 1943 r. i wtedy odbyła się próba silników. Na kolejny dzień zapowiedziano inspekcję okrętu, której dokonał szef Kierownictwa Marynarki Wojennej w Londynie. Począwszy od 25 sierpnia Dragon, bazując w Liverpoolu, przeprowadzał na rzece Mersey próby maszyn, a na morzu próby strzelania i obsługi aparatów podsłuchowych. Dragon rozpoczął kampanię czynną. Niebawem okazało się, że rozlokowanie na okręcie prawie pół tysiąca ludzi stanowi nie lada problem. Marynarze służący wcześniej na niszczycielach musieli zmienić swoje przyzwyczajenia co do układu pomieszczeń. O ile oficerowie i dowódcy na niszczycielach zajmowali zazwyczaj pomieszczenia w części dziobowej okrętu, a załodze marynarskiej udostępniono miejsce na rufie, o tyle na starym lekkim krążowniku wszystko wyglądało dokładnie odwrotnie. Otóż dowódca i oficerowie mieli swoje kajuty w części rufowej, z kolei podoficerowie i marynarze zajmowali dziobowe pomieszczenia w kadłubie okrętu. 29 sierpnia okręt wizytował Naczelny Wódz gen. broni Kazimierz Sosnkowski w towarzystwie wiceadm. Jerzego Świrskiego i kilku wyższych oficerów Royal Navy. Przy okazji tego spotkania odznaczono za czyny bojowe tych marynarzy, którzy wykazali się męstwem na innych okrętach. Do 8 września krążownik w dalszym ciągu przeprowadzał próby, pobierał paliwo i przygotowywał się do wyjścia na morze w ramach programu szkoleniowego. Wreszcie otrzymał rozkaz przejścia z Liverpoolu do Scapa Flow, obierając początkowo kurs północno-zachodni i pokonując Morze Irlandzkie, Kanał Północny, Morze Hebrydzkie, a po przejściu cieśniny North Minch dalej okrążał Szkocję od północnego zachodu. Zanim stocznia zdała okręt, po raz pierwszy przeprowadzono próby artyleryjskie z armatami kal. 152 mm. Wspomina mar. Łubieński:

Po raz pierwszy w naszej historii morskiej odpaliliśmy sześciocalowe działa okrętowe. Wstrząs od działa nr 2 stłukł trzy szyby ochrony pomostu. Na redzie Liverpoolu zaokrętowaliśmy sir Richarda O’Malley’a, ambasadora brytyjskiego, który miał nam towarzyszyć do Scapa Flow. Droga była bajeczna. Morze bez zmarszczki, Wyspy Hebrydzkie wyglądały jak bajka. Gdy następnym razem przechodziliśmy „Minches” w grudniu, gorzko kląłem dzień kiedy mnie matka na świat wydała. Jako kandydat na sternika zacząłem zapoznawać się z moim działem. „Dragon” nie miał steru na pomoście. Sterowany był z dolnego pomieszczenia pod linią wodną – a więc na ślepo – repetytor lub rozkazy oficera wachtowego. Kabina nawigacyjna posiadała skład map z całego świata […], tak, że poprawiania było dużo. Natomiast nie mieliśmy automatycznego p-lotu nawigacyjnego, na co krzywili się inni sternicy.

Tzw. p-lot bojowy był również prymitywny. W alarmie bojowym marynarz Łubieński zerknął na log i w półminutowych odstępach podawał pierwszemu oficerowi okrętowemu, czyli kpt. mar. [Janowi Marianowi] Seifertowi, cyrkiel, rozstawiany na przebytą odległość, odczytując jednocześnie kurs z repetytora. Kpt. Seifert nanosił dane na p-lot., drugim uchem słuchając meldunku z dalmierza z namiarem i odległością celu. Ten ludzki komputer po odpowiedniej wprawie działał sprawnie, choć nie z szybkością mierzoną w nano-sekundach. […] Bez wątpienia obsadzenie „Dragona” było dla naszej marynarki wielkim wysiłkiem organizacyjnym. Duża część załogi była zaokrętowana po raz pierwszy i w morzu parła do podwietrznego relingu szybciej niż do pracy. Trzeba było stworzyć nową organizację, różną od mniejszych okrętów.

Możesz również polubić…