AKCJA POD CALAIS [FRAGMENT KSIĄŻKI NISZCYCIEL ORP BURZA]
24 maja 1940 r. w godzinach rannych ORP Burza otrzymała rozkaz opuszczenia Harwich i udania się do Dover. Wezwany na spotkanie do Admiralicji dowódca polskiego niszczyciela kmdr ppor. W. Francki wraz z nowym brytyjskim oficerem łącznikowym kpt. Malcolmem Cooperem zostali poinformowani, że w związku z załamaniem się frontu alianckiego we Flandrii, w konsekwencji czego doszło do odcięcia armii belgijskiej, dywizji francuskich i brytyjskiego korpusu ekspedycyjnego, zmotoryzowane dywizje armii niemieckiej skierowały się na północ w kierunku kanału La Manche w celu okrążenia ze wszystkich stron brytyjskich żołnierzy i złapania ich w pułapkę. Nieprzyjaciel poruszał się w kierunku na Calais. W tych okolicznościach dowództwo brytyjskie zdecydowało się wysłać kilka niszczycieli, których zadaniem, podobnie jak trzech batalionów strzelców i batalionu czołgów na lądzie, było udzielenie wsparcia ogniowego odciętym wojskom.
Burza miała dołączyć do brytyjskich niszczycieli Vimiera i Wessex (pozostałe: Grafton i Greyound,stanowiły drugi zespół), oczekujących już na polską jednostkę na redzie portu Calais.
O godz. 16.00 doszło do spotkania niszczycieli, które wyznaczono do akcji ostrzeliwania niemieckich wojsk przemieszczających się na trasie z Boulogne do Calais. Komandor Francki poinformował dowódcę zespołu o gotowości do działań bojowych. Polscy artylerzyści wypatrzyli w odległości zaledwie kilku mil, na wzgórzu koło małej miejscowości Sangatte, niemiecką kolumnę zmotoryzowaną. Po upływie kolejnego kwadransa niszczyciele rozpoczęły ostrzał artyleryjski uzbrojonych stanowisk nieprzyjaciela. Oddajmy głos ppor. Jerzemu Tumaniszwilemu:
Nie tracąc czasu dowódca zespołu na „Vimierze” zarządził szyk torowy i kursem równoległym do wybrzeża ruszyliśmy na wschód. Zbliżając się do lądu zauważyliśmy na szosie jednostki kolumny zmotoryzowanej. Motocykle, ciężarówki, samochody pancerne, czołgi itp. Francki zarządził alarm bojowy i rozkazał skierowanie dział na nieprzyjaciela. Dalmierzysta meldował odległość 5500 m. Oficer artylerii [kpt. mar. Jan Tchórznicki – M.B.] przekazał dane i elementy strzelania do konżugatora, a po otrzymaniu meldunku: „artyleria gotowa”, rozkazał: „ognia!”. Z czterech dział 130 mm rzygnęło ogniem. Z niecierpliwością oczekiwaliśmy wybuchu pierwszej salwy. Wznoszące się dymki na stromym wybrzeżu wskazywały, że strzały były za krótkie. Pociski nie dosięgły szosy. Następne nasze salwy, jak również okrętów brytyjskich znalazły cel. Oczom własnym nie wierzyłem widząc palące się ciężarówki i panikę na szosie. Motocykle szybko gdzieś się pochowały, czołgi zjeżdżały w pole, paliły się samochody, żołnierze biegali, kryjąc się w przydrożnych rowach.
Artyleria okrętowa niszczycieli Royal Navy i PMW zniszczyła kilka czołgów wroga. Minęło zaledwie 10 minut od rozpoczęciu walki, gdy o godz. 16.55 od strony lądu wysoko na niebie pojawiło się zwarte ugrupowanie 27 samolotów Junkers Ju 87B. W kilka chwil dotychczasowy obraz bitwy uległ zmianie. W momencie gdy niemieckie bombowce nurkujące znalazły się nad celem, podzieliły się na mniejsze grupy i przeszły kluczami do lotu nurkowego. Wśród okrętów przeciwnika to Burza była największą jednostką zespołu i na niej głównie skoncentrowały się samoloty Luftwaffe. Według J. Tumaniszwilego:
Na okręcie powstał rwetes kanonady działek i szczekaniny karabinów maszynowych. Dowódca rzucał rozkazy zmieniając kurs, zygzakiem utrudniając Niemcom celowanie. W krwi mrożącym ryku spadających bomb zobaczyłem słup ognia i dymu na jednym z brytyjskich okrętów
Owym okrętem był HMS Wessex, który został trafiony z wysokości około 4200 m. Jedna z bomb zdemolowała komin, a eksplozja kotłów spowodowała rozerwanie i zatopienie okrętu. Burza i Vimiera były zmuszone odpierać ataki 27 bombowców. Tuż przy burcie brytyjskiego okrętu wybuchła bomba, wyrządzając pewne szkody. Dowódca Vimiery, kryjąc się za zasłoną dymną, postanowił jak najszybciej opuścić pole walki. Manewr okazał się na tyle skuteczny, że chwilę później lotnicy stracili jednostkę Royal Navy z pola widzenia. Dowódca grupy, uchodząc z miejsca bitwy, pozostawił Burzę sam na sam z prawie 30 samolotami. (zdj. 37)
Burza została skazana na zagładę. Jednak kmdr Francki nie zamierzał łatwo oddać pola walki i wykazał się wręcz wzorowym wyszkoleniem; umiejętnie manewrując okrętem i zwiększając prędkość do 26 węzłów, unikał bomb. Okręt kładł się przy tym mocno na burtę, co jednak utrudniało artylerzystom prowadzenie ognia przeciwlotniczego. W pewnym momencie jedna z serii bomb spadła zaledwie kilkanaście metrów za rufą okrętu i wstrząsnęła Burzą. Wybuch był tak silny, że spowodował uszkodzenie przekaźników żyrokompasu, nadajników, instalacji elektrycznej, na pomoście powypadały okna, telefony i automaty zacięły się i przestały funkcjonować. Jednocześnie aparaty wyrzutni torpedowych wyskoczyły z podstaw, a wyrzutnie bomb głębinowych zostały uszkodzone. Otworzyły się zawory bezpieczeństwa w kotle nr 1, powodując szybkie uchodzenie pary z kotła. Ten ostatni defekt w krótkim czasie dość poważnie ograniczył prędkość okrętu. W obawie przed dalszymi szkodami wypuszczono parę i zamknięto dopływ ropy do palenisk.
Z powodu wstrząsów zacięły się, a po chwili przestały funkcjonować działa przeciwlotnicze kal. 40 mm. Jedyną bronią, która mogła jeszcze odpierać ataki bombowców, były dwa podwójne najcięższe karabiny maszynowe Hochkissa kal. 13,2 mm i dwa poczwórne ciężkie karabiny maszynowe Vickersa kal. 12,7 mm. Udało się jednak zestrzelić na pewno jeden samolot, a drugi ciągnął za sobą smugę dymu i poleciał w kierunku wybrzeża. Z każdą chwilą spadała moc maszyn, aż w końcu Burza została praktycznie unieruchomiona. Dowódca, analizując dotychczasowy przebieg walki, dał rozkaz wystrzelenia torped i wyrzucenia bomb głębinowych. Okręt był przysłowiową beczką prochu. Francki zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji, pamiętając zaś o niedawnej tragedii Groma w fiordzie Rombakken, uznał takie postępowanie za uzasadnione.



Minęło zaledwie kilkanaście sekund od wystrzelenia ostatniej torpedy, gdy Junkersy przeprowadziły drugi nalot. W piętnastej minucie walki z 60 bomb zrzuconych na Burzę ostatnie dwie trafiły do celu – w pokład na dziobie, i przebijając go, wybuchły pod stępką, rozrywając burtę i zatapiając dwa pomieszczenia. Gródź wodoszczelna zatrzymała napór wody. Grupa obrony przeciwawaryjnej pod dowództwem zastępcy dowódcy kpt. Lichodziejewskiego natychmiast przystąpiła do zabezpieczenia sąsiednich grodzi przed ewentualnym dalszym przebiciem. Nie było zabitych, tylko ranny został mar. Henryk Różański, a szoku nerwowego doznał jeden z młodszych podoficerów. Mimo poważnych uszkodzeń (awaria zaworu bezpieczeństwa w maszynowni) nie było paniki na okręcie. Niemcy, widząc ogromną chmurę kłębiącego się dymu na pokładzie, uznali, że Burza w każdej chwili zatonie. Na szczęście Junkersy wyczerpały swój zapas bomb i nie mogły dobić nieprzyjaciela. Niemcom potyczka ta przyniosła niewątpliwie sukces. Zatopiony został niszczyciel Wessex, Burza była poważnie uszkodzona, a okręt dowódcy grupy Vimiera uszedł z pola walki.
W końcu po paru godzinach pracy przy usuwaniu uszkodzeń mechanizmów pomocniczych dowódca dostał informację o podniesieniu pary i uruchomieniu silników. Okręt rozwijał prędkość 3 do 4 węzłów. Wskutek całkowicie oderwanej dolnej części dziobu Burza mogła poruszać się tylko rufą do przodu, sterując śrubami. Dziób po prostu hamował posuwanie się naprzód.
Na okręcie załoga miała psa – maskotkę, który marynarzom ofiarowali żołnierze Brygady Podhalańskiej w Norwegii. Miał na imię „Narwik”. Podczas akcji pod Calais był na okręcie, ale nic mu się nie stało, bo schował się pod aparat torpedowy i leżał tam długo plackiem, tak był przejęty strachem.
W drodze do Dover okręty miały osłonę dwóch myśliwców RAF, wysłanych w rejon Calais. O godz. 20.45 poturbowana Burza przy pomocy holownika weszła do portu. Ponieważ zespół holowniczy dotarł na miejsce już po zachodzie słońca, obie jednostki musiały zakotwiczyć na redzie, gdyż obowiązujące w czasie wojny procedury nie zezwalały na otwieranie po zmroku zapór i sieci założonych przeciwko okrętom podwodnym, w obawie przed atakiem U-Bootów na jednostki cumujące gęsto w bazie. Okazuje się, że pierwsza kotwica rzucona z Burzy zamiast opaść do morza… wpadła do magazynku prowiantowego! Na szczęście druga, rzucona z przeciwnej burty, zaczęła trzymać należycie. Następnego dnia rano okręt odholowano do dużego suchego doku w Portsmouth, aby przeprowadzić remont (niszczyciel dostał m.in. nowy dziób) i przezbrojenie. Prace trwały do pierwszych dni sierpnia 1940 r. Dowództwo okrętu na czas remontu objął kpt. Tchórznicki, ponieważ dotychczasowego zastępcę kpt. Lichodziejewskiego przeniesiono na identyczne stanowisko na patrolowiec OF Médoc. Dopiero po ponad dwóch miesiącach postoju Burza powróciła do linii. Na kilkanaście dni przed zakończeniem remontu na okręt powrócił kmdr Francki.
Jeśli chodzi o uzbrojenie, usunięto tory minowe, zamontowano na pokładzie zrzutnie bomb głębinowych, zdemontowano zrzutnie pod pokładem, dodano dwa miotacze bomb głębinowych typu Thornycroft, zdemontowano rufową wyrzutnię torpedową, w jej miejsce dano pojedyncze działo przeciwlotnicze typu HA/LA kal. 76,2 mm, którego zasięg wynosił ponad 11 000 m. Burza otrzymała także azdyk – hydrolokator do wykrywania okrętów podwodnych.
Za akcję pod Calais kpt. mar. J. Tchórznicki, chor. mar. Paweł Wawrzyńczyk i st. mar. Henryk Olko zostali odznaczeni Orderem Virtuti Militari V kl., a kmdr ppor. Francki i 10 oficerów, 20 podoficerów i 17 marynarzy uhonorowano Krzyżami Walecznych.




