Odnaleziony wrak niszczyciela ORP Grom [GALERIA]
[FRAGMENT KSIĄŻKI)
6 października 1986 r. po rocznych staraniach władz Muzeum Wojny w Narwiku po raz pierwszy przebadano wrak niszczyciela Grom, spoczywający na głębokości ponad 105 m we fiordzie Rombakken. Stało się to za sprawą miniaturowego okrętu podwodnego sterowanego ze statku Benjamin, należącego do Norweskiej Królewskiej Marynarki Wojennej. Jednocześnie przedstawiciele norweskiego urzędu morskiego, motywując decyzję amunicją znajdującą się zarówno w części dziobowej, jak i rufowej okrętu, wydali stanowczy zakaz nurkowania wokół wraku i podejmowania jakichkolwiek prób eksploracji zatopionego Groma przez samowolnych poszukiwaczy przygód. Władze norweskie dopiero kilkanaście lat od zbadania znaleziska złagodziły swoją decyzję.
Niemal dokładnie 10 lat później od historycznego wydarzenia, latem 1996 r., norweskie Państwowe Przedsiębiorstwo ds. Kontroli nad Zniszczeniami (Statens forurensningstilsyn, SFT) przeprowadziło badanie 12 wraków okrętów pochodzących z okresu wojny leżących wzdłuż norweskiego wybrzeża, w tym wraku niszczyciela ORP Grom. Bjorn Bratbak, który w 1997 r. opublikował raport na temat zatopionego Groma i innych wraków okrętów leżących u wybrzeży Norwegii, pisał:
Badanie to było wykonane w ramach rejestrowania potencjalnych niebezpieczeństw zanieczyszczenia środowiska przez okręty zatopione na norweskich wodach przybrzeżnych. […] Badanie zostało przeprowadzone przez norweską firmę Stolt Comex Seaway A/S z siedzibą w Haugesund (Norwegia, na płn. od Stavangeru) i wykonane przy pomocy zdalnie sterowanego pojazdu podwodnego typu „Sea Hawk”. […] Niszczyciel rozpadł się na dwie części. Część dziobowa leży dnem do góry, podczas gdy część rufowa leży na swojej prawej burcie niedaleko od lewej burty części dziobowej.
Maksymalna głębokość w okolicach wraku wynosi 105 m. Dno morskie jest piaszczyste z nielicznymi kamieniami. Dno ma nachylenie 15-16 stopni.
Części okrętu są nieco zakopane w piasku. Mimo że okręt przełamał się na dwie części i brakuje około 16 m partii środkowej, to jednak kadłub okrętu jest w dobrym stanie, jak podało SFT w swoim raporcie. Takie elementy jak relingi, maszty wraz z antenami, nawiewnikami itp. są w stanie, który nie wskazuje na daleko posunięty proces korozji morskiej. W raporcie założono, że brakujące części najprawdopodobniej zostały wysadzone w powietrze po trafieniu bombą. Miejsce trafienia nosi znamię silnej eksplozji wraz z powykręcanymi i powyginanymi płytami poszycia. Część rufowa wydaje się nieuszkodzona i zarówno ster, śruby, jak i wsporniki wałów są na miejscu.
Wiadomo, że za pomocą ultradźwięków przebadano grubość płyt poszycia w dwóch miejscach. Najcieńsza zmierzona grubość stalowego arkusza wynosiła około 6,45 mm. W raporcie znalazła się informacja, że wewnątrz wraku może znajdować się jeszcze około 135 t ciężkiego oleju. Eksperci oświadczyli jednocześnie, że nie istnieją przesłanki, żeby mogło dojść do wycieku z wraku przed upływem 20-30 lat, czyli do 2017-2027 r.
Specjalnie przygotowane nagranie wideo z badań wraku z obszernym raportem trafiło do Muzeum Marynarki Wojennej w Gdyni.
Po wojnie było kilka prób dotarcia do wraku Groma, ale głębokość, na jakiej się znajdował, i bardzo zimne wody norweskiego fiordu skutecznie broniły do niego dostępu. W latach 90. jako pierwsi do wraku dotarli norwescy nurkowie z Navy Divers – „Hard Heads”. Wycieli oni dziurę w części dziobowej wraku, na wysokości magazynu amunicji, żeby sprawdzić, czy istnieje zagrożenie wybuchem.
Wspomniany wyżej dość enigmatyczny komunikat norweskiego urzędu morskiego o zatopionym niszczycielu wydany w połowie lat 80. XX w. wywarł prawdopodobnie efekt odwrotny od zamierzonego. Oto wśród polskich pasjonatów tajemnic zaczęły na temat Groma krążyć fantastyczne teorie. Rodzące się spekulacje co do faktycznych przyczyn zatonięcia okrętu wojennego trafiły na podatny grunt w polskiej grupie płetwonurków z Akademickiego Klubu Podwodnego „Warszawa”. Wiosną 1996 r. płetwonurkowie przyjechali do Narwiku z zamiarem dokonania oględzin wraku Groma. Do tego momentu wszystko wydaje się zrozumiałe. Tymczasem z nieznanych bliżej przyczyn nie wystąpili oni do kompetentnych władz norweskich o uzyskanie pozwolenia na nurkowanie wokół wraku i ostatecznie wrócili do Polski z niczym. Zakończona niepowodzeniem wyprawa w czerwcu tego samego roku zaowocowała artykułem Jacka Kurzatkowskiego na łamach „Dziennika Poznańskiego”. Autora publikacji wyobraźnia poniosła do tego stopnia, że przypadkowe zatopienie Groma na początku maja 1940 r. przypisał… aliantom. Tego rodzaju teorie miały przekonać czytelników, że coś z wrakiem jest nie w porządku i dlatego Norwegowie nie chcą dopuścić Polaków do badań.
Ciekawe jest, że po opublikowaniu tego artykułu, który rzucał na norweskie instytucje i urzędy morskie różne podejrzenia – jak twierdzi B. Bratbak – do redakcji poznańskiej gazety trafiły szczegółowe wyjaśnienia wraz z rezultatami ostatnich oględzin wraku. Jednak redakcja nie zdecydowała się na druk sprostowania, wychodząc widocznie z założenia, że lepiej jest karmić czytelników wątpliwymi sensacjami.








Dopiero 11 sierpnia 2004 r. doświadczony nurek Mirosław Standowicz (ponad 3000 razy schodził w głębiny) jako pierwszy Polak – po uzyskaniu wszelkich pozwoleń na nurkowanie – przeprowadził eksplorację wraku Groma. Tak wspominał po latach:
Pomysł zorganizowania wyprawy do Norwegii i zanurkowania na „Gromie” zrodził się podczas mojej rozmowy z redaktorem kanadyjskiego magazynu „Immersed”, Berniem Chowdhury. Marzyłem o tej przygodzie od dawna, ale zdawałem sobie sprawę ze stopnia i skali trudności tego nurkowania. Głębokość, która zmusza do stosowania specjalnych mieszanek do oddychania, długi proces dekompresji, bardzo zimne wody norweskiego fiordu i silne prądy oznaczały, że to nurkowanie wymagało bardzo starannego przygotowania. W tym czasie Bernie skontaktował mnie również z norweskim nurkiem Magne Overreinem. We trójkę rozpoczęliśmy przygotowania do ekspedycji.
Na początek Magne zajął się załatwianiem zezwoleń na nurkowanie i sfilmowanie wraku. Po około 12 miesiącach otrzymaliśmy wymagane dokumenty. Przez następne sześć miesięcy nie było dla mnie nic ważniejszego niż ten wyjazd. Ustaliliśmy jego termin na 4 sierpnia 2004 r. W międzyczasie okazało się, że Bernie nie będzie mógł niestety uczestniczyć w naszej wyprawie. […]
W Narwiku przywitał nas Frank Bang, prezes miejscowego klubu płetwonurków, który zadeklarował swoją pomoc. W kapitanacie portu otrzymaliśmy ostateczną zgodę na nurkowanie oraz dokładne współrzędne potrzebne do ustalenia pozycji wraku. Kapitan portu wypożyczył nam za symboliczną opłatą holownik.
Przy użyciu sonaru i GPS znaleziono okręt. I dalej Standowicz wspomina w rozmowie z autorem książki:
Sylwetka wraku ukazała się na ekranie sonaru już po kilku minutach poszukiwań. Tego dnia byliśmy przekonani, że lina z naszą kotwiczką [zejściówka – M.B.] została zahaczona o wrak. Niestety, następnego dnia rano, kiedy zeszliśmy na dno z Magne Overreinem, w świetle reflektorów naszym oczom nie ukazało się nic oprócz piasku. Zawiedzeni, szybko zorientowaliśmy się, że w czasie naszego zanurzenia lina odczepiła się od wraku i motorówka na powierzchni, popychana wiatrem i prądem, ciągnęła ją w kierunku przeciwnym do wraku. Ponieważ „nieszczęścia chodzą parami”, po wynurzeniu Magne poinformował mnie, że ma kłopoty ze swoim rebreatherem i prawdopodobnie nie będzie mógł ze mną nurkować. Byłem bardzo zawiedziony. Czasu było coraz mniej – do końca wyprawy zostały niecałe trzy dni. Następnego dnia miałem nurkować solo, ale już od rana „Grom” próbował bronić dostępu do siebie na różne sposoby. Baterie zasilające lampy nie zdołały się naładować, bo nasz pokój hotelowy jako jedyny nie miał prądu! Co gorsza, transformator, który zmieniał napięcie ze 110 V (USA) na 220 V, był spalony. Sytuację uratował Frank i po kilku godzinach baterie były naładowane. To jednak nie był koniec niespodzianek, bowiem już na łodzi okazało się, że sonar na holowniku przestał funkcjonować. Nie mogliśmy ustalić, czy wrak znajduje się pod nami, mimo to zrzuciliśmy boje z kotwicą według wskazań GPS. W drodze powrotnej do przystani spotkaliśmy miejscowego rybaka, który pomógł nam w dokładnym namierzeniu wraku. Było około godziny 19.00, kiedy zdecydowałem się na nurkowanie.
Zszedłem do głębokości 102 m i oczom moim ukazała się majestatyczna sylwetka wraku. Leżał on do góry dnem, z dziobem uniesionym pod kątem około 30 stopni w stosunku do dna morza. Tuż obok zauważyłem leżący na dnie polski hełm. Poczułem nieoczekiwane wzruszenie. Widoczność pod wodą nie była zbyt dobra. Miałem też problemy ze swoim ekwipunkiem. Po wynurzeniu się zorientowaliśmy się, że film, który nakręciłem, nie był najlepszej jakości z powodu ograniczonej ilości światła i ograniczonej przejrzystości wody. Po 24 godzinach przerwy na powierzchni byłem gotowy na drugie nurkowanie. Tym razem płynąc wzdłuż kadłuba okrętu zauważyłem ślady po wybuchu bomb. Wgniecione blachy i dwie dziury nie mogły być jednak jedyną przyczyną zatonięcia niszczyciela. Szybko zrozumiałem, że tego typu zniszczenia świadczyły o tym, że „Grom” został bardzo celnie obrzucony bombami. Dwie z nich trafiły bezpośrednio w okręt i co najmniej dwie w jego pobliżu, eksplodując przy burcie poniżej linii wodnej.
Opadłem do samego dna [głębokość 110 m – M.B.], gdzie wieże działowe znajdujące się na dziobie okrętu wydawały się gotowe do akcji. Mostek kapitański został zmiażdżony i wciśnięty w dno. Popłynąłem dalej w poszukiwaniu rufy. Z zapisków historycznych wiedziałem, że jedna z bomb trafiła w wyrzutnię torped nr 2 [potrójna wyrzutnia nr 1 jest załadowana torpedami i jej mechanizmy są w doskonałym stanie – M.B.] i ich eksplozja spowodowała, że tylna część okrętu z dwiema wieżami podwójnie sprzężonych dział 120 mm została odseparowana od reszty niszczyciela i powinna się znajdować w stosunkowo bliskiej odległości od reszty wraku.
Po około 2 minutach poszukiwań z ciemności wynurzył się jakiś kontur – popłynąłem w jego kierunku. Zobaczyłem dwie podwójne wieże działowe, które wciąż wyglądały niezwykle groźnie. Moje ostatnie 10 minut [czas denny 20 minut – M.B.] na „Gromie” było zasłużoną nagrodą za wszystkie perypetie związane z wyprawą.
W lipcu 2005 r. Standowicz, który od ponad dwóch dekad mieszka w USA, powrócił do Narwiku. Przyjechał z partnerami z Polski, Aleksandrem Ostaszem i Grzegorzem Dominikiem (w 2006 r. zaginął podczas nurkowania na Bałtyku). Pomoc okazali norwescy nurkowie Frank Bang, Nils Eldby, Magne Overrein i Bjorn K. Stenvold. W planach było przygotowanie materiału filmowego o wraku Groma:
Wieże działowe wyglądały groźnie i majestatycznie. Dziób okrętu leżał do góry dnem. Podwójne, sprzężone działa kal. 120 mm były obrócone o około 90 stopni w stosunku do osi wraku. Osłona pojedynczego działa nr 1 stała prosto na dnie obok okrętu. Minęliśmy również potrójnie sprzężone wyrzutnie torped nr 1. […] Wokoło widać było ślady potężnej eksplozji. Dotarliśmy do głębokości 110 m. Dno opadało dość stromo w dół. Tam również zauważyliśmy porozrzucane części wraku. W drodze powrotnej naszym oczom ukazała się ogromna dziura w dnie okrętu. Udało nam się ją dokładnie sfilmować.
Z powodu problemów z pogodą i chorobą dekompresyjną, której doświadczył Mirosław Standowicz (został z partnerami przetransportowany do bazy Norweskiej Marynarki Wojennej w Bergen, gdzie umieszczono ich na pięć godzin w komorze dekompresyjnej), trzeba było zrezygnować z dalszego nurkowania na wrak. Choć w następnym roku Polacy planowali zorganizować trzecią wyprawę, nie dostali stosownych pozwoleń. Wiadomo, że z ekip zagranicznych na Groma nurkował Erich Richard Lundgren, jeden z najbardziej znanych nurków trimiksowych na świecie, wraz z 10 innymi nurkami, w dniach 1 i 2 września 2005 r.
Zmienna pogoda, silne podwodne prądy i zimna woda czynią Groma bardzo trudnym obiektem do nurkowania. Zazdrośnie strzeże swoich tajemnic. W następnych latach kilka polskich grup nurkowych wzięło udział w ekspedycjach na wrak polskiego okrętu (m.in. dwukrotnie nurkowie ze stowarzyszenia Globe Diving Club w dniach 26 czerwca – 3 lipca 2010 r. i w czerwcu 2014 r.). Ostatnio, w październiku 2016 r., nurkowała 3-osobowa ekipa Baltictech: Marek Cacaj, Łukasz Piórewicz i Tomasz Stachura. Uczestnicy wyprawy z powodu dużej głębokości mogli przebywać na dnie około 20 minut. Dekompresja w toni zajęła im 2,5 godziny. Według słów Stachury: Zatopiony wrak robi wrażenie, jakby zatonął wczoraj. Na dnie łatwo dostrzec buty, hełmy i masę wyposażenia okrętu. Na rufie pięknie się prezentuje polskie godło.