Pod pręgierzem nieuczciwych pomówień [FRAGMENT KSIĄŻKI PLAMY NA BANDERZE]
Wiosną 1962 roku na jednym z cmentarzy w brazylijskim mieście São Paulo spoczęły prochy komandora podporucznika Andrzeja Łosia, byłego szefa Służby Broni Podwodnej w Komendzie Portu Wojennego Gdyni Oksywie, kierującego na początku działań wojennych postawieniem dwóch zagród złożonych z min i torped (łącznie około 10 ton materiału wybuchowego), które położone w poprzek Półwyspu Helskiego wysadzono ostatniego dnia września w celu powstrzymania nieprzyjacielskiego natarcia. Jednak nie ten epizod walk na Wybrzeżu jest tematem tego szkicu. Otóż w październiku 1939 roku, po kapitulacji Helu, Andrzej Łoś trafił na krótko do Oflagu XI A Osterode, po czym został odesłany do IV B Königstein pod Dreznem. W drugim z obozów bardzo podupadł na zdrowiu. Powodem tego stanu były zarówno trudy wojny, złe warunki niewoli, jak i poważne rany brzucha, które odniósł blisko dwadzieścia lat wcześniej podczas walk pod Chodorowem. Żona komandora Magdalena z domu Budna, przebywająca wówczas w Rzymie, spotkała się z włoskim następcą tronu ks. Hubertem i wyjednała u niego zgodę na podjęcie mediacji z Niemcami, aby uwolnić męża. Władze niemieckie przystały na propozycję pod warunkiem, że Łoś podpisze zobowiązanie, że nie będzie więcej walczyć na tej wojnie i zostanie zwolniony do neutralnego
kraju. Łatwo sobie wyobrazić, że ta oferta obrażała honor polskiego oficera marynarki wojennej. Komandor Łoś z oburzeniem odrzucił początkowo tę próbę wydostania go z oflagu. Dopiero kiedy otrzymał służbowe polecenie generała Juliusza Rómmla, starszego obozu, przystał na propozycję okupanta. Dlaczego zmienił decyzję? Otóż polski generał postanowił wykorzystać Andrzeja Łosia jako kuriera, aby przewiózł Naczelnemu Wodzowi generałowi Sikorskiemu do Paryża ważne zaszyfrowane informacje o stanie obozu i panujących w nim warunkach. Taka argumentacja wydaje się jak najbardziej logiczna. Zwłaszcza, że komandor otrzymał zapewnienie od Rómmla, by postawionych przez Niemców warunków nie traktował dosłownie i po opuszczeniu Niemiec czynił starania o powrót do Polskiej Marynarki Wojennej.
Gdy w maju 1940 roku Łoś spotkał się z Sikorskim we Francji, został przyjęty życzliwie. Jakież było zaskoczenie przedwrześniowego szefa Służby Broni Podwodnej, gdy po przyjeździe do Anglii, podczas spotkania z kontradmirałem Jerzym Świrskim, został powiadomiony, że przypadek jego zwolnienia z obozu musi zostać szczegółowo zbadany i do tego czasu nie ma mowy o powołaniu go na powrót do służby czynnej. Radość Andrzeja Łosia była krótka. Nie takiego oczekiwał przyjęcia. Powiedzmy otwarcie, decyzja Świrskiego podjęta została w wyniku presji Anglików. Szef Kierownictwa MW, nie chcąc się narażać sojusznikowi, zaniechał obrony podwładnego. Był po prostu zimnym i wyrachowanym służbistą. Mało tego, przychylny dotąd generał Sikorski również wydał polecenie, by Łosia nie powoływać do służby czynnej. Ciosem dla komandora było oddanie sprawy sądowi honorowemu powołanemu dla oficerów sztabowych Marynarki Wojennej. Rozgoryczony, mając jednocześnie zezwolenie Naczelnego Wodza na wyjazd poza granice Wielkiej Brytanii, w sierpniu 1940 roku opuścił Anglię i wraz z żoną udał się statkiem do Brazylii. Dalsze losy wówczas czterdziestojednoletniego Łosia, a zwłaszcza jego powojenne próby oczyszczenia się ze wszystkich kłamliwych pomówień, znane są zarówno historykom, jak i czytelnikom. Temat ten podął, opisując również przebieg kariery morskiej komandora, nieodżałowany autor Wielkich dni małej floty.
Podążając tropem Jerzego Pertka, autor natrafił na nieznane wcześniej materiały biograficzne z życia byłego kawalerzysty i marynarza. Są one niewątpliwie bardzo ciekawe i warte opublikowania. Udało się również dotrzeć do nieznanych szerzej relacji osób, które znały komandora. Źródła te stanowią cenny przyczynek historyczny.

W brazylijskiej prasie, już po śmierci Andrzeja Łosia, opublikowano krótkie wspomnienia związane z byłym oficerem polskiej floty wojennej. Niemal miesiąc po uroczystościach pogrzebowych w dzienniku „Życie Warszawy” i „Tygodniku Powszechnym” opublikowano krótkie nekrologi o bohaterskim obrońcy Helu.
Członkowie rodziny przyszłego oficera marynarki wojennej od niepamiętnych lat brali udział w życiu publicznym Polski. Rodzina Łosiów, pochodząca z Mazowsza, w ciągu kilku wieków rozprzestrzeniła się po całej Rzeczypospolitej, a jej przedstawiciele zamieszkiwali na Pomorzu, w Kieleckiem, Lubelskiem i w Małopolsce Wschodniej. Najbardziej znanym członkiem klanu był Feliks Łoś, poseł na sejm i wojewoda pomorski, właściciel pięknego majątku w miejscowości Narol na Lubelszczyźnie, do końca XIX stulecia słynącego z urokliwej architektury, pięknego parku planowanego przez włoskich ogrodników, a także ze zbiorów dzieł sztuki i biblioteki.
Tradycja służby ojczyźnie była zawsze żywa w rodzinie Łosiów, która pochwalić się mogła licznymi wojewodami i senatorami i której młodzież zapisała chlubną kartę we wszystkich wojnach i powstaniach.
Andrzej Łoś urodził się 4 marca 1899 roku w majątku rodziców Deszno na Kielecczyźnie, jego rodzicami byli Stanisław i Maria z Wielowiejskich. Miał liczne rodzeństwo – cztery siostry i dwóch barci. Już od najmłodszych lat – prawdopodobnie pod wpływem ojca – wykazywał duże zdolności muzyczne i zamiłowania przyrodnicze. Mając zaledwie pięć lat, zaczął grać na klawiszowej harmonii, dobierając akompaniament do wszystkich znanych sobie melodii. O zainteresowaniach i pierwszych początkach nauki w szkole wspomina siostra Andrzeja, Maria Łoś:
Od 1914 roku ojciec nasz zaczął uczyć Andrzeja gry na skrzypcach, którą następnie w Warszawie pod kierunkiem profesora Jotejki i Jastrzębskiego [brat] doprowadził do perfekcji. Początkowo nauki pobierał w domu; historii, łaciny i francuskiego uczyła go nasza matka, a pozostałych przedmiotów nauczycielka. Przez dwa lata uczęszczał do szkoły w Kielcach, skąd za radą rodziców został w 1912 roku przeniesiony do Krakowa, był uczniem gimnazjum św. Anny. W Krakowie mieszkał na stancji u prof. Ujejskiego. Wybuch pierwszej wojny światowej zastał naszą rodzinę w wydzierżawionym przez naszego ojca majątku Izdebno w powiecie garwolińskim. Przez pierwsze dwa lata wojny rodzice zorganizowali nam naukę w domu. Brata uczył profesor przyrody January Kołodziejczyk. W 1916 roku Andrzej z młodszym bratem Adamem dostali się do gimnazjum im. E. Konopczyńskiego w Warszawie. Dwa lata później starszy z nich zdał maturę. W czasie nauki w Warszawie bracia mieszkali na stancji u p. Ruppert.
Cechą Andrzeja było jego pogodne usposobienie, łatwość nawiązywania kontaktów z ludźmi, wrażliwość na wszelką niedolę ludzką. Zawsze wspomagał proszących, a zwłaszcza ulicznych muzyków. Maria Łoś tak wspomina brata:
Kiedyś w okresie jego lat szkolnych byłam w jego mieszkaniu u p. Ruppert. Andrzej przyszedł obładowany drewnianymi wieszakami. Pytam go, po co to kupił? Okazało się, że jakiś biedak sprzedawał te wieszaki i tak go prosił, że kupił wszystkie, chociaż sam miał mało pieniędzy na osobiste wydatki. Czuły był również na cierpienia zwierząt, a szczególnie lubił ptaki. Ładnie to opisał w nowelce przed ostatnią wojną Ligocki, kiedy Andrzej jako kapitan łodzi podwodnej [dowodził okrętem podwodnymRyś – M.B.] wydał rozkaz zanurzenia jednostki, a po chwali ku zdziwieniu załogi – rozkaz odwołujący. Okazało się, że kapitan wypatrzył małego wróbla chroniącego się na powierzchni okrętu, który musiałby zginąć przy jego zanurzeniu.
Po rozbrojeniu Niemców, w okresie organizowania się Wojska Polskiego, 20 października 1918 roku Andrzej Łoś, zgłaszając się na ochotnika, otrzymał przydział do szwadronu Ośrodka Wyszkolenia Kawalerii w Mińsku Mazowieckim. Od stycznia do maja 1919 roku brał udział w walkach na froncie lwowskim i wołyńskim. Po zakończeniu wojny wyraził gotowość zostania w wojsku. Kształcił się w Szkole Podchorążych Piechoty w Warszawie i Centralnej Szkole Jazdy w Przemyślu. Jako podporucznik 5. Pułku Ułanów został 6 września 1920 roku ciężko ranny w brzuch w bitwie pod Chodorowem. Jak po latach wyraził się były podwodniak komandor porucznik Władysław Salamon: […] był mocno porąbany szablami. Za odwagę i godną postawę oficera odznaczony został Krzyżem Walecznych. Na skutek poważnych ran, leczony w szpitalu we Lwowie, Andrzej Łoś przechodził ciężkie i skomplikowane operacje. Niemal cudem został uratowany przez dr. Aleksandrowicza. Komandor Eugeniusz Pławski pisze:
[…] cięli mu ten brzuch dookoła [?], aż wreszcie stworzył się szew 2-metrowej długości – chyba rekord.
Po kilkumiesięcznym pobycie w szpitalu nastał czas rekonwalescencji. Młody podporucznik pod troskliwą opieką najstarszej siostry Marii wracał do zdrowia. Wszystko przemawiało za tym, że dla Andrzeja Łosia skończyły się marzenia o dalszej karierze oficera w Wojsku Polskim. Świadczyła o tym choćby decyzja naszego bohatera z 1921 roku o podjęciu studiów na Wydziale Budowy Maszyn Politechniki Warszawskiej. Jakkolwiek wykazywał wybitne zdolności do matematyki i mechaniki, już po jednym semestrze przerwał naukę. W tym momencie nastąpił nieoczekiwany zwrot w jego karierze. Wraz z kolegą Stefanem Gebethnerem, byłym kawalerzystą 5. Pułku Ułanów i słuchaczem Politechniki Warszawskiej, zgłosił się na ochotnika do Polskiej Marynarki Wojennej. Chciałoby się rzec, że ziemianin i ułan szukał nowego sensu życia.



Jego entuzjazmu nie podzielała komisja lekarska Marynarki Wojennej. Po prostu odrzuciła wniosek Łosia, uważając, że jest niezdolny do służby wojskowej. Decyzję podjęto ze względu na ciężkie rany odniesione przez tego młodego oficera na polach walki. Kandydat był uparty. Z ułańską fantazją przekonał lekarzy o swojej całkowitej sprawności i dobrym zdrowiu. Komisja wreszcie wyraziła zgodę, zaznaczając jednak w dokumentach, że przyjęty czyni to na własną prośbę i odpowiedzialność.
W 1921 roku Andrzej Łoś po przyjęciu do PMW został zweryfikowany jako porucznik marynarki. Jeszcze w listopadzie tego roku został słuchaczem II Tymczasowego Kursu Instruktorów dla oficerów Marynarki Wojennej w Toruniu. Dwa lata później, już jako absolwent kursu, stał się jednym z dziesięciu specjalistów wydziału morskiego. W latach 1923–1924 w Pińsku został zaokrętowany na monitorze Warszawa w charakterze oficera flagowego Dowódcy Flotylli Rzecznej. Przeniesiony na Wybrzeże przez dziesięć miesięcy pełnił obowiązki oficera flagowego Dywizjonu Torpedowców i Dywizjonu Ćwiczebnego w Pucku. Od października 1924 roku przebywał na stażu i studiach we Francji. Uczestniczył w podróży szkolnej krążownikiem Jeanne D’Arc w ramach Ecole d’application des enseignes de vaisseaux.
W okresie poprzedzającym jego późniejszą służbę na okrętach podwodnych objął ponownie na krótko funkcję oficera flagowego dowódcy Flotylli Rzecznej w Pińsku, później został przeniesiony do korpusu oficerów morskich, a od października 1926 do końca 1928 roku objął kolejno stanowisko zastępcy i dowódcy poniemieckiego trałowca ORP Jaskółka. W archiwaliach z tego czasu autor natrafił na informację, że Łoś, dowodząc „ptaszkiem” w czasie sztormu na Bałtyku, wziął udział w akcji ratowniczej osadzonego na mieliźnie kutra rybackiego. Jednym z dokumentów, potwierdzającym te wydarzenia jest wzruszający list rybaków kaszubskich, którzy zostali uratowani dzięki akcji polskiego okrętu wojennego. Owa
korespondencja jest cenną pamiątką w archiwaliach rodziny Łosiów. Andrzej ponownie wyjechał na studia do Francji. Był słuchaczem Ecole de navigation sous-marine i Ecole des officiers torpilleurs w Tulonie.
Gdy w sierpniu 1930 roku wrócił do kraju, należał do grona pierwszych specjalistów naszej młodej floty podwodnej. Kolejno był zastępcą dowódcy okrętu podwodnego Wilk, potem dowódcą bliźniaczego Rysia, wreszcie Szefem Służby Broni Podwodnej w Komendzie Portu Wojennego Gdynia-Oksywie.


Pierwszego stycznia 1931 roku awansował do stopnia kapitana marynarki. Po przeszło półtorarocznej służbie na Wilku, w maju 1933 roku, przejął obowiązki dowódcy okrętu podwodnego Ryś po komandorze podporuczniku Edwardzie Szystowskim. Łoś opuścił ten okręt po blisko trzech latach nienagannego dowodzenia. Ostatnim przydziałem bohatera tej opowieści przed wybuchem wojny było sprawowanie obowiązków szefa Służby Broni Podwodnej. Pod koniec lipca 1939 roku do obowiązków Łosia doszło jeszcze kierowanie Zakładem Broni Podwodnej. Dotychczasowy kierownik kapitan marynarki Jan Bartlewicz otrzymał od przełożonych zgodę na wyjazd na leczenie do sanatorium w Morszynie.
Okres walk na Wybrzeżu komandor podporucznik Łoś (awans 1 stycznia 1936 roku) spędził na Helu. Kierował zbudowaniem w poprzek półwyspu pod Chałupami zagrody złożonej z dwóch zapór minowych. Prace trwały w dniach 9–10 września. Gdy 30 września wojska niemieckie przygotowywały się do natarcia, około godz. 16.00 zagrody z głowic torped bojowych zostały odpalone przed dowódcę plutonu Straży Granicznej porucznika rezerwy Stanisława Więckowskiego, powodując przerwanie półwyspu w najwęższym miejscu. Chociaż wybuch zniszczył tor kolejowy, efekty eksplozji były mniejsze niż się spodziewano. Po prostu zakopane dość płytko pod powierzchnią ziemi głowice nie były w stanie w sposób trwały oddzielić części półwyspu znajdującej się w rękach polskich od części opanowanej przez wroga. Wybuch spowodował utworzenie się lejów, które napełniły się wodą. W efekcie wysadzenie zapory zmusiło Niemców do wzmożonej czujności i ostrożności w posuwaniu się naprzód.
2 października doszło do kapitulacji Helu. Autor projektu postawienia pól minowych był przez następny tydzień dowożony przez Niemców z Gdyni na półwysep, by kierować oczyszczaniem zaminowanego terenu. Do prac tych wykorzystywano polskich marynarzy i podoficerów.
12 października Andrzej Łoś znalazł się w grupie oficerów, którzy zostali wysłani do Oflagu XI A Osterode. Ostatecznie trafił do Oflagu IV B Königstein. Z powodu nieodpowiednich warunków sanitarnych pootwierały mu się blizny, powstałe w wyniku ran odniesionych w 1920 roku. Krytyczny stan zdrowia Łosia sprawił, że jego żona, której udało się przedostać do Włoch, podjęła starania o zwolnienie chorego męża z niewoli. Prowadziła je za pośrednictwem Ambasady Polskiej w Rzymie, zwracając się do włoskiego dworu królewskiego, a konkretnie do następcy tronu księcia Huberta o mediację u władz niemieckich w sprawie zwolnienia komandora Łosia. W następstwie interwencji księcia Huberta niemieckie władze obozowe podjęły formalności niezbędne w tego rodzaju sprawach. Na marginesie tego przypadku warto dodać, że dzięki interwencji księcia Huberta pewna grupa polskich oficerów wywodzących się z arystokracji uniknęła śmierci w Katyniu, ponieważ otrzymała pozwolenie na opuszczenie obozów jenieckich w Związku Sowieckim i wyjazd do Włoch jeszcze przed kwietniem 1940 roku. Jakkolwiek nie dysponujemy pełnym materiałem archiwalnym, prawdopodobnie w kwietniu 1940 roku ciężko chory Łoś stawił się przed komisją lekarską. Stwierdzono, że polski oficer, zgodnie z postanowieniem konwencji genewskiej kwalifikujący się jako inwalida, może zostać zwolniony z niewoli do neutralnego kraju pod warunkiem późniejszego nieuczestniczenia w wojnie.
Komandor Łoś natychmiast odrzucił powyższą propozycję. W tych okolicznościach komendant oflagu dał mu czas do namysłu, oczekując na odpowiedź w ciągu dwóch tygodni. Kulisy tej rozmowy przybliża komandor inż. Stanisław Rymszewicz:
[…] Już później opowiadał mi sam Łoś po przyjeździe z niewoli niemieckiej do Paryża w maju-czerwcu 1940 roku, że został zawołany przez komendanta niemieckiego obozu jenieckiego (oflagu) i ten mu oświadczył, że ma rozkaz zwolnienia go z obozu pod warunkiem dalszego niebrania udziału w wojnie przeciwko Niemcom. Podobno Niemiec zaznaczył, że to jest poważna decyzja i wobec tego prosi o niepodejmowanie decyzji zaraz, a po namyśle 4 godzin.
Chociaż ostatni fragment wspomnień Rymszewicza nie odpowiada prawdzie, niewątpliwie jest to cenna relacja. Błąd dotyczy czasu, jaki miał Łoś na podjęcie decyzji. Faktem jest, że komandor nie przystał na postanowienie władz niemieckich, a o całej sprawie poinformował starszego obozu generała dywizji Juliusza Rómmla. Ten zaś pochwalił komandora za szczerość i postawę. Należało sądzić, że więcej sprawa ta nie będzie rozpatrywana. Tymczasem generał Rómmel podczas tajnego spotkania z innymi generałami (w tych rozmowach brał udział m.in. generał brygady Zygmunt Podhorski) zaproponował wykorzystanie Łosia w charakterze kuriera i powierzenie mu zadania przekazania niezwykle ważnych zaszyfrowanych informacji Naczelnemu Wodzowi. Niewątpliwie zwolnienie jednego z wyższych oficerów z oflagu było wyjątkową ku temu okazją. Gdy okazało się, że komandor Łoś nadal obstaje przy swojej decyzji, Rómmel wydał mu formalny rozkaz przyjęcia niemieckiej propozycji, wtajemniczając go w charakter misji.
W międzyczasie władze niemieckie otrzymały powtórne zapytanie od księcia Huberta, dlaczego z oflagu nie został jeszcze zwolniony komandor podporucznik Andrzej Łoś. Sprawa była niezwykle delikatna i nagląca, dlatego komendant obozu z ulgą przyjął zmianę decyzji polskiego oficera. Do dnia wyjazdu z Königstein, co nastąpiło 9 maja 1940 roku, Łoś nauczył
się na pamięć zaszyfrowanej wiadomości, choć nie znał jej treści. Autorem meldunku był major dyplomowany Antoni Malinowski ze sztabu armii „Pomorze”.
Nim odtworzymy dalsze losy komandora, które zadecydowały o jego późniejszym wykluczeniu z Marynarki Wojennej, celowe wydaje się przytoczenie dłuższego fragmentu oświadczenia porucznika Bolesława Podhorskiego z 1. Pułku Ułanów Krechowieckich:
Niniejszym stwierdzam na podstawie opinii gen. broni [dywizji Rómmla] i gen. bryg. Zygmunta Podhorskiego, z którymi przebywałem przez 5 lat (1940–1945) jako jeniec wojenny w oficerskim obozie VII A w Muranu, że dobrze mi znany osobiście śp. komandor Andrzej Łoś dostał się w październiku 1939 roku do niemieckiego obozu jeńców wojennych dla starszych oficerów w Königstein, w którym m.in. przebywali również wymienieni wyżej generałowie. Po kilku tygodniach komandor Łoś został zawiadomiony przez władze niemieckie, że na żądanie dworu włoskiego może być zwolniony. Komandor Łoś dał na to odpowiedź odmowną. Dopiero pod wpływem generałów: Rómmla i Podhorskiego na powtórną reklamację – po paru tygodniach – wyraził kmdr Łoś swoją zgodę. Gen. Rómmel polecił, jako najstarszy stopniem dowódca, kmdr. Łosiowi przekazać ustnie ważne wiadomości do Naczelnego Wodza Polskich Sił Zbrojnych na uchodźstwie w Londynie [Francji – M.B.], co zostało wykonane na początku 1940 r. [w rzeczywistości w drugiej połowie roku – M.B.], kiedy kmdr Łoś po swoim uwolnieniu z niewoli niemieckiej emigrował z Włoch do Brazylii.
Na początku drugiego tygodnia maja 1940 roku Andrzej Łoś pod eskortą konwoju został dowieziony do granicy niemiecko-włoskiej. W trakcie krótkiego pobytu we Włoszech spotkał się z żoną Magdaleną, po czym małżonkowie wyjechali do Francji. Tam komandor zameldował się u generała Sikorskiego. Naczelny Wódz z uwagą zapoznał się z treścią zaszyfrowanego meldunku od generała Rómmla. Przychylnie odniósł się do dotychczasowej postawy Łosia, który zmuszony był opuścić oflag ze względu na zły stan zdrowia. Z tego też powodu komandor został skierowany do jednego z polskich domów kuracyjnych na południowym wybrzeżu Francji. Tam, dochodząc do zdrowia, miał oczekiwać na przydział do służby.
W przededniu kapitulacji Francji komandor Łoś szczęśliwie dotarł nad atlantyckie wybrzeże, gdzie wraz z ewakuującymi się żołnierzami i rekonwalescentami zaokrętował się na polski statek Sobieski, który płynął do Anglii. Już w Londynie Andrzej Łoś udał się do Kierownictwa Marynarki Wojennej, gdzie zamierzał się zameldować u szefa KMW kontradmirała Świrskiego i prosić o przydział do służby. To, co usłyszał od admirała, niemal zwaliło go z nóg. Okazało się bowiem, że jego zwolnienie z oflagu jest właśnie szczegółowo badane i do czasu rozstrzygnięcia tej kwestii Łoś nie może otrzymać żadnego przydziału. Jakkolwiek PMW nie wysuwała dotychczas żadnych zastrzeżeń, co do faktu, że komandor został zwolniony z niewoli, to władze angielskie wyraziły sprzeciw wobec prośby przyjęcia komandora do służby czynnej, powołując się na konwencję genewską. Jerzy Pertek wręcz pisze:
Przez cały czas wojny między Wielką Brytanią a państwami „osi” dochodziło do wymiany ciężko rannych i chorych jeńców, i Anglicy nie mogli tolerować jawnego naruszania zasady, na podstawie, której odbywało się zwolnienie jeńca z niewoli.
Jakby złych wiadomości było mało, sprawę Łosia oddano sądowi honorowemu oficerów sztabowych Marynarki Wojennej. Nie da się obecnie stwierdzić – zwłaszcza, że nie dysponujemy na ten temat żadnymi dokumentami archiwalnymi – kto był autorem tak absurdalnego pomysłu. Bezsensowne oskarżenia pod adresem niedawnego jeszcze jeńca niemieckiego obozu, które zapadły przy urzędowym biurku, doprowadziły do wszczęcia śledztwa, niewątpliwie wysuwane były za przyzwoleniem Świrskiego, a nawet Sikorskiego. Wręcz niezrozumiała jest postawa Naczelnego Wodza. Do kolejnego spotkania Sikorskiego z Łosiem doszło w Londynie. Co prawda nie znamy treści rozmowy, ale zapewne miała burzliwy przebieg. Naczelny Wódz, niedawno tak przyjazny komandorowi, zajął nieprzychylne stanowisko wobec decyzji Łosia. Miał mu za złe, że wypełnił rozkaz generała Rómmla! Anglicy nie zamierzali tolerować występku polskiego oficera. Należałoby zadać pytanie: dlaczego nikt z otoczenia Sikorskiego, jeszcze w Paryżu, nie dopatrzył się w decyzji Łosia złamania przepisów prawa międzynarodowego? Mało tego. Przekonywano komandora, że po okresie rehabilitacji będzie mógł wrócić do służby czynnej w PMW. Andrzej Łoś był lojalnym oficerem. Mimo ciężkiej choroby nie próbował się wydostać z obozu jenieckiego. Pobyt w Londynie okazał się przykrym doświadczeniem. Najgorsze jednak było jeszcze przed nim. Oficerowie reprezentujący sąd honorowy, który został powołany na wniosek kontradmirała Świrskiego, uznali, że komandor podporucznik Łoś nie miał prawa podpisywać zobowiązania żądanego przez Niemców i orzekli, że w związku z tym nie może on powrócić do służby we flocie wojennej. Jeszcze większym skandalem było postanowienie sądu o usunięciu Łosia z szeregów Marynarki Wojennej. Gwoli prawdy historycznej należy wspomnieć, że decyzja sądu honorowego nie była jednomyślna. Wspomina komandor Stanisław Rymszewicz:
[…] byłem przeciwny temu orzeczeniu i uważałem, że wobec takiego łajdaka, jakim był Hitler, żadne słowo dane jemu nie jest zobowiązujące, gdyż słowo honoru obowiązuje wobec ludzi honorowych, a nie szubrawców. Stało się jednak tak, jak sobie [tego] życzył gen. Sikorski.
Komandor Łoś dość długo czekał na decyzję. Wreszcie zaproponowano mu cywilne prace propagandowo-społeczne, ale rozżalony nie przyjął tej oferty i poprosił o zgodę na wyjazd z Wielkiej Brytanii. Formalne zezwolenie podpisał szef Kierownictwa Marynarki Wojennej kontradmirał Jerzy Świrski 29 lipca 1940 roku:
Komunikuję Panu Komandorowi, że zgodnie z zarządzeniem Naczelnego Wodza nie zostanie Pan powołany do służby czynnej w obecnej wojnie ze stanu nieczynnego, w którym się Pan znajduje od 1 grudnia 1939 roku na mocy art. 28 1 p.d. Dekretu Prezydenta RP o służbie wojskowej oficerów oraz 24 rozkazu wykonawczego Min. Spraw Wojskowych z 27 I 1938 r. Zarazem Naczelny Wódz zezwolił na wyjazd Pana Komandora poza granice Anglii i Imperium Brytyjskiego.
W sierpniu 1940 roku Andrzej i Magdalena Łosiowie opuścili Anglię na pokładzie statku płynącego do Brazylii. Początkowo komandor pracował jako inżynier na stanowisku kierownika produkcji firmy Hellerith de Brazil w Rio de Janeiro, która z końcem lat czterdziestych została wykupiona przez amerykański koncern IBM produkujący sprzęt elektroniczny. Na początku lat pięćdziesiątych w São Paulo z dwoma innymi udziałowcami założył firmę „Inaja”, produkującą artykuły z kartonu. Komandor Łoś za swą działalność przemysłową i zasługi na polu przyjaźni polsko-brazylijskiej został odznaczony Medalha Comemrativa de Centenario do Nascimento de Rui Barbosa. Już po zakończeniu wojny Andrzej Łoś, nie mogąc się pogodzić ze stawianymi mu zarzutami dotyczącymi okoliczności zwolnienia z niemieckiego obozu jenieckiego, zwrócił się o pomoc do kontradmirała Józefa Unruga, który zwolniony z oflagu VII A Murnau w drugiej połowie maja 1945 roku przyjechał do Anglii. Wkrótce został I zastępcą szefa KMW w Londynie. Unrug, który w okresie międzywojennym piastował funkcję Dowódcy Floty, należał do ludzi prawych i honorowych. Mimo że uważano go za oficera o surowych poglądach, nie był obojętny na krzywdę swoich podwładnych. Niezwłocznie zapoznał się z dokumentami przechowywanymi w KMW oraz przeprowadził rozmowy z osobami, które wchodząc w składowego sądu honorowego, były przekonane o winie Łosia. Kolejnym krokiem admirała, zmierzającym do oczyszczenia z zarzutów i doprowadzenie do pełnej rehabilitacji komandora, było pismo wystosowane do generała Rómmla:
Zwracam się do Pana Generała z uprzejmą prośbą o poinformowanie mnie, jakie okoliczności towarzyszyły zwolnieniu z niewoli w 1940 r. kmdr. ppor. Łosia Andrzeja. Wyżej wymieniony oficer zeznał, że zdecydował się opuścić obóz po otrzymaniu na to wyraźnego rozkazu Pana Generała, a to w celu przedstawienia Panu Naczelnemu Wodzowi ważnego ustnego meldunku.
Na odpowiedź z Paryża nie trzeba było długo czekać. W liście z 22 czerwca 1945 roku czytamy:
Wielce Szanowny Panie Admirale.
Na pismo Pańskie z dn. 12 VI br. spieszę Panu odpowiedzieć. Kmdr ppor. Łoś Andrzej był wraz ze mną w obozie w Königstein. Za pośrednictwem ambasady polskiej w Rzymie czy też za pośrednictwem min.[isterstwa] spraw zagranicznych Włoch został reklamowany z obozu. Niemcy wymagali od niego podpisu, że więcej walczyć nie będzie przeciw Niemcom. Kmdr ppor. Łoś to mi oświadczył i że z tego powodu rezygnuje z możliwości wyjazdu, nie chcąc dać tego zobowiązania. Uważając, że wyjazd jego jest dla obozu bardzo wskazany dla zdania sprawy naszym władzom ze stanu obozu i że może on pożytecznie pracować dla Polski, dałem mu służbowy rozkaz, by to zobowiązanie podpisał i wyjechał. Przy czym zaznaczyłem, że takie zobowiązanie nie powinno go krępować w dążeniu do powrotu do Marynarki [Wojennej] i walczenia przeciw Niemcom. Przy czym nadmieniam, że postawa kmdr. ppor. Łosia była bez zarzutu, pełna godności i dał się poznać jako oficer o wysokim poczuciu godności i honoru.
Oświadczenie generała Rómmla kończy okres niesłusznej kilkuletniej nagonki na komandora Andrzeja Łosia. Pozostał jednak niesmak po krzywdzącym orzeczeniu sądu honorowego. Okazało się bowiem raz jeszcze, że oficerowie, uważający się za rycerzy stojących na straży honoru, bez sprzeciwu ulegli naciskom władz rządzących. Pełna rehabilitacja Łosia udowodniła, że decyzja sądu o wydaleniu komandora z szeregów oficerów Marynarki Wojennej była bardzo niesprawiedliwa. Admirał Świrski nie poczuwał się do obowiązku, by przeprosić byłego podkomendnego za doznane upokorzenia i fałszywe zarzuty. To nie było w zwyczaju szefa KMW. Andrzej Łoś był znakomitym marynarzem. Ceniony jako dowódca, kolega i podwładny, spokojny i opanowany, a przy tym niepozbawiony humoru i chętnie korzystający z przyjemności życia na lądzie, gdy na to pozwalała służba. Pozytywne cechy jego charakteru widoczne były najlepiej w najcięższej próbie na Helu, w beznadziejnej sytuacji, w walce do ostatniego naboju. Był oficerem i dżentelmenem.



