Bunt oficerów. [FRAGMENT KSIĄŻKI PLAMY NA BANDERZE]
W pierwszym dniu listopada 1939 roku miejsce dotychczasowego dowódcy niszczyciela ORP Błyskawica komandora porucznika Włodzimierza Kodrębskiego, uskarżającego się od dłuższego czasu na chorobę wrzodową, która dała znać o sobie podczas październikowego patrolu okrętu u wybrzeży irlandzkich, zajął czterdziestoletni komandor podporucznik Jerzy Umecki. Trudno wyrokować i wysuwać nie potwierdzone hipotezy, czy decyzja szefa KMW, desygnującego na to stanowisko byłego dowódcę okrętu szkolnego Iskra, została powzięta pod wpływem chwili, czy po wnikliwej analizie. Jedna z wersji podaje, że Jerzy Umecki był protegowanym admirała Świrskiego.
Ten nietrafny wybór został przyjęty z zastrzeżeniem przez niektórych wyższych oficerów z Kierownictwa. Przed wybuchem wojny komandor Umecki dowodził wyłącznie małymi jednostkami wojennymi (OORP Jaskółka i Komendant Piłsudski), jedynie w 1934 roku pełnił obowiązki zastępcy dowódcy niszczyciela Burza. Jak czytamy w piśmie kontradmirała Świrskiego do generała Sikorskiego: w listopadzie został wreszcie (przedtem nie można było) wyznaczony nowy dowódca […] [Błyskawicy]. Dość powiedzieć, że Kodrębski, będąc w szpitalu w Plymouth, poprosił Świrskiego o zmianę na stanowisku dowódcy okrętu (komandor zmuszony był przerwać dalszą służbę morską ze względu na operację wycięcia nerki – przyp. M.B.). Trudno powiedzieć, czy to on zaproponował wspomnianą kandydaturę czy może zdecydowały o tym inne względy. Najbliższe tygodnie pobytu Umeckiego na pokładzie niszczyciela dowiodły, że rozporządzenie admirała nie było posunięciem trafnym. Okazało się, że wiedza i umiejętności komandora nie były wystarczające.
Pierwszym sygnałem potwierdzającym brak umiejętności dowódczych u Umeckiego była akcja ratownicza przeprowadzona przez Błyskawicę 30 listopada, kiedy to po najechaniu na minę magnetyczną zatonął u ujścia Tamizy angielski parowiec (statek komodora konwoju) Sheaf Crest. Jak piszą rodzimi autorzy zajmujący się dziejami Błyskawicy, polscy marynarze uratowali i wyłowili z morza 19 rozbitków. Czasami, już jako uzupełnienie, podają oni, że w ratowaniu angielskich marynarzy wyróżniły się obsady dwóch łodzi. Oficerami, którzy dowodzili obsadami sześciu wioślarzy-ochotników, byli: kapitan marynarki Tadeusz Gorazdowski (zastępca dowódcy okrętu) i porucznik marynarki Wieńczysław Kon (oficer sygnałowy na Błyskawicy). To dzięki ich zapałowi i odważnej akcji uratowano większość załogi. Tajemnicą poliszynela było, że komandor podporucznik Umecki, w chwili gdy wioślarze z trudem pokonywali dystans dzielący ich od marynarzy wołających o ratunek, wydał rozkaz odwołujący wysłaną pomoc. Możemy sobie jedynie wyobrazić, co by było, gdyby ów rozkaz został usłyszany przez młodych oficerów… Dla pełniejszego obrazu omawianych tu wypadków cofnijmy się do owego feralnego dnia listopada 1939 roku.
Z końcem listopada Błyskawica, wchodząc w skład 1. Flotylli Niszczycieli, wypełniała zadania patrolowania i eskortowania wzdłuż wschodnich wybrzeży Anglii. Była to najczęściej trasa prowadząca pomiędzy Dover i ujściem Tamizy na południu a ujściem rzeki Humber na północy. 30 listopada komandor podporucznik Jerzy Umecki otrzymał rozkaz wyprowadzenia okrętu i dotarcia do ujścia Tamizy, gdzie formował się konwój do portów na wschodnim wybrzeżu Anglii. Błyskawica, otrzymując zadanie zapewnienia obrony przeciwlotniczej, miała pod swoją pieczą 27 statków. O godz. 7.40 polski okręt zajął wyznaczone miejsce w konwoju. Dwie godziny później parowiec Sheaf Crest, myląc znaki nawigacyjne, zboczył nieco z wytoczonego przez Błyskawicę kursu, a chwilę później trafił na minę i zatonął. Niszczycielem targnął podmuch wybuchu. Reakcja załogi Błyskawicy była natychmiastowa. Do dwóch łodzi wiosłowych pobiegli ochotnicy, którzy bez zbędnych słów i gestów spuścili je na wodę, spiesząc z pomocą. Po latach tak wspominał to wydarzenie ówczesny porucznik marynarki Kon:
Poderwaliśmy się na równe nogi, wyjrzeliśmy przez iluminator. Statek komodora złamany wpół wznosił swoje śródokręcie do góry. Wysoka fontanna wody nie zdołała przesłonić wielkiej, coraz powiększającej się szczeliny, dzielącej białe nadbudówki pomostu od czarnej przedniej części kadłuba. Wreszcie pomost zatrzymał się w swym wznoszeniu, a o moment wcześniej od niego uczyniła to poprzednia część kadłuba, która po chwili skryła się za wysoką, grzebieniastą falą i nigdy już nie ukazała się na powierzchni morza. Biały pomost zaczął zapadać się w dół, a równocześnie rufa wznosiła się w górę i oto po chwili pomost wisiał nad samą powierzchnią morza, zaś pod wysoko wzniesioną rufą widać było jeszcze obracającą się śrubę. Obaj z Gorazdowskim rzuciliśmy się bez słowa ku łodziom ratunkowym. Gdy wybiegłem na pokład, gromada marynarzy zdejmowała już ciągi z rożków, przygotowując łódź do spuszczenia, a ostatni z sześciu wioślarzy-ochotników zajmowali miejsca na ławie. Wskoczyłem do łodzi i zająłem miejsce przy sterze, gdy schodził już w dół. Wszystko aż do spuszczenia łodzi tuż na wodę i do chwycenia przez szereg rąk za ciąg dziobowy odbyło się bez czyjejkolwiek komendy, bez słowa, a tak sprawnie, jakby ci przygodnie zebrani maszyniści, marynarze administracyjni i pokładowi ćwiczyli tę robotę wspólnie przez szereg poprzednich miesięcy. Krótki gwizdek z górnego pokładu pomostu, łódź z pluskiem opadła na wodę, bloki talii błyskawicznie odczepiono. Gdy marynarze chwycili za wiosła, łódź była już pod dziobnicą powoli płynącej Błyskawicy. Gdy wyszedłem spod dziobu, łódź Gorazdowskiego była o sto lub więcej metrów przed nami. Był bliżej i nie musiał okrążać dziobu okrętu. Zaczęły się „regaty”. Marynarze ciągnęli równo, choć jako wioślarze zebrani byli przypadkowo. Ciągnęli z dużym wysiłkiem. Ale wioślarze Gorazdowskiego nie byli gorsi i dystans między nami utrzymywał się. Obrócony twarzą do konwoju, widziałem dokładnie całą scenerię. Tonący statek obrócił się tak, że urwanym pomostem był skierowany ku nam. Konwój zatrzymał się i tkwił w miejscu w przyzwoitej odległości. Między statkiem komodora a najbliższymi statkami konwoju kręciły się dwie łodzie ratunkowe, pełne ludzi, wyławiające jeszcze pływających tu i ówdzie rozbitków.
Przerwijmy na chwilę relację oficera sygnałowego z Błyskawicy. Dochodzi bowiem do niecodziennego incydentu. Gdy pomoc zbliżała się do rozbitków, komandor Umecki rozkazał – wbrew obowiązkowi służbowemu – odwołać łodzie ratunkowe. Na pokładzie niszczyciela zapanowała konsternacja. Chyba tylko przypadek sprawił, że polecenie nie zostało odebrane przez załogi łodzi. Po wyciągnięciu z wody angielskich marynarzy obie szalupy powróciły na okręt.



Wszystkich uratowanych członków załogi – wspomina Wieńczysław Kon – zabrała Błyskawica i z dużą szybkością poszła do Harwich. Z pomostu brytyjskiego statku zaginął kapitan i sternik […], komodor zaś […] ani jednego zadraśnięcia na ciele, ale w środku! Złamane żebro, złamana noga, pęknięta miednica i szereg innych obrażeń wewnętrznych. Ile musiał wycierpieć, gdy go wyciągano z wody do łodzi. Teraz siedział nagi w najwygodniejszym fotelu w mesie, owinięty w miękkie koce i cały dygotał z bólu. Nic mu nie mogliśmy pomóc. Był to starszy wiekiem Commander z Royal Navy.
Jakie okoliczności sprawiły, że Umecki zdecydował się na odwołanie akcji ratunkowej? Otóż – jak wynika z przeprowadzonego później śledztwa – komandor uważał, że czekająca nieruchomo Błyskawica stanowi doskonały cel dla torped stalowych drapieżników Karla Dönitza. Na ile te argumenty były logiczne? Bez wątpienia Umecki postępował zbyt ostrożnie. Młodzi i pełni zapału oficerowie zaczęli teraz pilnie obserwować swego przełożonego. W postępowaniu dowódcy Błyskawicy wyczuwało się zbyt wiele przesadnej obawy o bezpieczeństwo okrętu. Niebawem te i inne okoliczności stały się powodem jego starć z zastępcą, kapitanem marynarki Gorazdowskim, co ostatecznie doprowadziło do rozprawy przed Wojennym Sądem Morskim.
Na kolejne dowody braku umiejętności i tchórzostwa Umeckiego nie trzeba było długo czekać. W styczniu 1940 roku do dotychczasowych zadań Błyskawicy doszły nowe obowiązki, polegające na wysadzeniu oddziałów pryzowych na jednostki państw neutralnych, kierujących się z Niemiec do portów holenderskich i belgijskich. Szóstego stycznia okręt w trakcie samodzielnego patrolu w pobliżu wybrzeży holenderskich zatrzymał łotewski statek Rasma. Wspomina W. Kon:
Statek idzie na zachód powoli, robiąc około dziewięciu węzłów, wszystkie światła ma zapalone. Cóż go obchodzi wojna? Światła są po to, aby właśnie go wszyscy widzieli, bo nie widzi powodów, aby się kryć w mrokach nocy. Nie żywi złych zamiarów wobec nikogo i nie rozumie, czemu miałby się kogo obawiać. Niszczyciel jest jak zwierz sprężony do skoku, gotów do obrony i zaczepki, uzbrojony po zęby, kryje się w ciemnościach, w których węszy swoich wrogów. Sygnalista wzywa statek lampą sygnałową, ale odpowiedzi nie dostaje. Zmienia przesłonę, wzywa ponownie silniejszym światłem, ale zgłoszenie nie przychodzi, tylko czerwone burtowe światło pozycyjne i białe topowe wolno przesuwają się mimo Błyskawicy. Sygnalista jeszcze bardziej zmniejsza przesłonę, wzywa raz, wzywa drugi, dziesiąty. Dodajemy obrotów i idąc równolegle do statku ciągle go wzywamy. Wreszcie błysnęło białe światełko. Zgłosił się. Zaczynają się mozolne próby porozumienia się ze statkiem. Odpowiada z sensem dopiero po parokrotnym powtórzeniu sygnału. Używa szczytówki, jasno świecącej dokoła, co nie pomaga w utrzymaniu całej historii w tajemnicy, a w pobliżu może być inny statek, niemiecki, który zostałby w ten sposób spłoszony. Po piętnastu minutach sygnalizacji dowiadujemy się, że jest to łotewski statek Rasma. Oddajemy go w ręce trawlera, z którym niewiele łatwiej przyszło dogadać się, i idziemy dalej szukać w ciemności […]. Dowiadujemy się, że trawler nie może przesadzić oddziału pryzowego na Rasę˛, bo fala jest za wysoka. Naszego dowódcę ogarnia złość, bo ani Błyskawica, ani Rasma nie kołyszą się prawie wcale, trawler zaś, choć mały, to jednak nie skacze tak na fali, aby ludzie po dobiciu do burty zatrzymanego statku nie mogli przeskoczyć na sztormtrap. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że zapewne i na trawlerze w oddziale pryzowym są ludzie, którzy pierwszy raz w życiu znaleźli się na morzu. Może rzeczywiście dla nich skok na sztormtrap w nocy z kołyszącego się trawlera grozi wpadnięciem pomiędzy burty okrętów i zmiażdżeniem. Polecamy Rasmie zgasić światła i iść do Ramsgate w towarzystwie trawlera, a w ogóle uważać się za statek będący w areszcie.
Komandor Umecki wydał rozkaz wysłania oddziału pryzowego pod dowództwem porucznika Kona, sam zaś odpłynął od zatrzymanego statku na odległość około 30 mil morskich. Było to kolejne posunięcie dowódcy pozbawione logiki. Na pytanie oficerów o sens takiego działania Umecki tłumaczył się obawą przewrotu niszczyciela przy manewrowaniu!
Po sprawdzeniu dokumentów statek Rasma z polskim odziałem pryzowym został odprowadzony nieopodal Ramsgate. Decyzja ta, wydana przez polskiego wyższego oficera marynarki, wprawiła Anglików we wściekłość. Okazało się bowiem, że Umecki polecił kapitanowi łotewskiego statku zakotwiczyć na wysokości Nort Foreland, czyli w rejonie, który Brytyjczycy ze względów operacyjnych ogłosili jako zaminowany. Tym sposobem wyszło na jaw, że angielski komunikat o zaminowaniu tego rejonu okazał się oczywistym blefem.
Konflikt między Umeckim i Gorazdowskim trwał. Kapitan zarzucał starszemu koledze przesadną obawę o bezpieczeństwo okrętu. Wspomina W. Kon:
Nasz ówczesny dowódca nie zawsze był jednak ostrożny. Gdy meldowano peryskop, zatrzymywał maszyny i oglądał wodę przez lornetkę. Czasem zaś był za ostrożny i na dużej fali robił zwroty „komisyjnie”. Chciał, aby – jeżeli się przewrócimy – byli świadkowie, że on źle manewru nie wykonał, a to tylko wina „podejrzanej” stateczności Błyskawicy.
Okazuje się, że nie był to jeszcze koniec „popisów” braku umiejętności dowódcy polskiego niszczyciela. 26 stycznia Błyskawica wraz z angielskim niszczycielem Greyhound w rejonie na wschód od Lowestoft, na 52°34′ N i 02°16′ E, wykryła peryskop niezidentyfikowanego okrętu podwodnego. Zgodnie z przyjętą zasadą, brytyjski niszczyciel natychmiast zaatakował bombami głębinowymi podejrzaną jednostkę. Umecki na podobne posunięcie zdecydował się dopiero po upływie… kilku minut. Właśnie ta zwłoka mogła być wykorzystana przez dowódcę U-Boota do storpedowania polskiego okrętu. Mimo obrzucenia bombami głębinowymi przypuszczalnego miejsca zanurzenia nieprzyjacielskiego okrętu atak nie dał rezultatów.
Nie ulega wątpliwości, że o tych wszystkich błędach (braku stanowczości, które powinny cechować dowódcę) Umeckiego Admiralicja brytyjska została poinformowana dzięki „życzliwości” angielskiego oficera łącznikowego zaokrętowanego na Błyskawicy. W tych okolicznościach źle sformułowany meldunek mógł podważyć wiarę w wyszkolenie wszystkich polskich oficerów. By zapobiec ewentualnie daleko idącym konsekwencjom, 12 lutego 1940 roku porucznik marynarki Kazimierz Hess (I oficer artylerii) oraz podporucznicy Antoni Tyc (oficer nawigacyjny), Witold Wojciechowski (oficer broni podwodnej) i Jan Buchowski (II oficer artylerii) złożyli pisemny meldunek do szefa Kierownictwa Marynarki Wojennej (za pośrednictwem tymczasowego dowódcy Dywizjonu Niszczycieli komandora podporucznika Stanisława Nahorskiego), w którym oskarżali dowódcę niszczyciela o tchórzostwo i nieznajomość podstawowych zasad taktyki wojennomorskiej i zagrozili odmówieniem posłuszeństwa na wypadek wyjścia okrętu w morze pod rozkazami Jerzego Umeckiego.
Było to wydarzenie bez precedensu i miało swój epilog przed sądem wojskowym.
W dniu, kiedy meldunek rozgoryczonej czwórki oficerów trafił do rąk Jerzego Świrskiego, z Błyskawicy został wyokrętowany kapitan marynarki Tadeusz Gorazdowski. Była to reakcja szefa KMW po tym, jak został on poinformowany przez komandora Umeckiego, że zastępca podważa jego rozkazy i opinie. Cztery dni później, a więc 16 lutego, admirał Świrski skierował list do Naczelnego Wodza generała Władysława Sikorskiego. „Bunt” oficerów z Błyskawicy stał się na tyle głośny, że w tych okolicznościach szef KMW został zmuszony do niezwłocznego poinformowania o zaistniałym fakcie Ministra Spraw Wojskowych w Paryżu. Mimo że treść listu w kilku miejscach mija się z prawdą – za sprawą kłamliwych insynuacji Umeckiego – niewątpliwie zasługuje na publikację, stanowiąc unikalny materiał źródłowy:
Londyn dn. 16 lutego 1940
Pan Minister Spraw Wojskowych i Naczelny Wódz (do rąk własnych) w Paryżu
Melduję Panu Generałowi, że w 12 lutego czterech oficerów ORP Błyskawica złożyło dowódcy Dyonu KTT meldunki, dotyczące d-cy Błyskawica, kmdr. ppor. Umeckiego. Zarzucają mu tchórzostwo, brak decyzji, nieumiejętność i przez to demoralizowanie podwładnych. Dowódcę Błyskawicy przeniosłem do mojej dyspozycji, 4 [czterech] of.[icerów] zawiesiłem w czynnościach i przeniosłem do mojej dyspozycji. Na ich miejsce wyznaczyłem innych. Sprawę przeciwko d-cy i przeciwko tym czterem oficerom skierowałem do Szefa Sądu Polowego Nr 1, jako Szefa Morskiego Sądu Wojennego, w stosunku do którego jestem zwierzchnikiem sądowo-karnym. Podłoże tej sprawy jest takie: Od początku wojny d-ca Błyskawicy był kmdr por. Kodrębski. W październiku ciężko zachorował. Stanowisko jego objął tymczasowo z-ca d-cy kpt. mar. Gorazdowski i dowodził przez pewien czas okrętem pod bezpośrednim nadzorem D-cy Dyonu. W listopadzie został nareszcie (przedtem nie można było) wyznaczony nowy d-ca kmdr ppor. Umecki, były dowódca ORP Iskra. W końcu stycznia br. dowiedziałem się, że na Błyskawicy panuje nastrój opozycyjny przeciwko d-cy, połączony z wykroczeniami przeciwko porządkowi na okręcie […]. Z-ca dowódcy nadużywał alkoholu i trzymał raczej stronę oficerów, którzy pokrywali jego zaniedbania [? – M.B]. Zwolniłem z-cę d-cy ze stanowiska i przeniosłem do mojej dyspozycji jednego z ppor. [podporuczników]. Zaraz potem zameldował mi d-ca, że na okręcie na skutek moich zarządzeń zapanowała doskonała dyscyplina [było to wierutne kłamstwo – M.B.]. Jednocześnie scharakteryzował mi d-ca swoich oficerów jako bardzo dobrych pod względem fachowym i wojskowym i zapewnił, że teraz będzie wszystko dobrze [! – M.B.]. Jednak 12 lutego w dzień odjazdu z okrętu zwolnionego z-cy d-cy, 4-ech oficerów złożyło meldunek, o których meldowałem na wstępie tego pisma. Śledztwo sądowe oświetli bliżej tę sprawę, więc nie mogę na razie nic stwierdzić. Myślę jednak, że młodzi oficerowie pod wpływem przeżyć wrześniowych i pod wodzą por. mar. Hessa, którego jeszcze przed wojną musiałem usunąć z innego stanowiska, bo stawiał ciągły opór swojemu przełożonemu, zajęli stanowisko opozycyjne w stosunku do dowódcy, bo chciał wprowadzić na okręcie dyscyplinę i poszanowanie przepisów, a że nie miał jeszcze w takim stopniu jak oni posiadanego już przez nich krótkiego doświadczenia wojennego, to ten słaby punkt został wykorzystany [było to kolejne kłamstwo J. Umeckiego – M.B.]. Melduję Panu Generałowi o powyższym tak obszernie, bo jest to wypadek bardzo poważny i który niestety stał się już znany władzom angielskim.
Szef KMW
Świrski, kontradmirał
Wobec nabrzmiałego konfliktu Świrski przeniósł kapitana Gorazdowskiego do rezerwowej grupy oficerów na bazę mieszkalną ORP Gdynia. Jego stanowisko na niszczycielu objął komandor podporucznik Antoni Doroszkowski (była to fatalna decyzja szefa KMW). Komandor Umecki został przeniesiony do dyspozycji Świrskiego, a czwórkę protestujących oficerów zawieszono w czynnościach służbowych do chwili zakończenia śledztwa. Dla[1]wyjaśnienia wszystkich kwestii spornych owych oficerów wysłano do Londynu. To ich relacje (sprawozdania) były podstawą wszczęcia dochodzenia sądowego przeciwko komandorowi podporucznikowi Jerzemu Umeckiemu. 19 lutego 1940 roku kontradmirał Świrski wystosował pismo do komandora podporucznika Stanisława Nahorskiego, nowego dowódcy Dywizjonu Niszczycieli (oficjalnie używano określenia – Kontrtorpedowców): Polecam przeprowadzić dochodzenie, dlaczego wystąpienie oficerów na ORP Błyskawica z zażaleniem na swego Dowódcę stało się wiadome władzom angielskim, zanim dowiedział się o tym Pan Komandor.
Nie trzeba wielkiej dedukcji, by stwierdzić, że Admiralicja brytyjska – o czym wcześniej wspomniałem – o incydencie na polskim okręcie bojowym dowiedziała się dzięki relacjom angielskiego oficera łącznikowego z Błyskawicy. Tego samego dnia, gdy Świrski pisał do Nahorskiego, ten ostatni skierował pismo do Wojennego Sądu Morskiego w Paryżu. Dochodzenie powierzono oddelegowanemu do Londynu sędziemu, podpułkownikowi dr. Sarnickiemu. Głośna już „awantura” spowodowała znaczne zmiany personalne w obsadzie stanowisk oficerskich na Błyskawicy. Od 14 lutego kapitan marynarki Bohdan Wroński przyjął obowiązki I oficera artylerii, kapitan marynarki Bolesław Biskupski został mianowany oficerem nawigacyjnym, kapitan marynarki Marian Kadulski – oficerem broni podwodnej, a podporucznik marynarki Włodzimierz Opałko – II oficerem artylerii.
19 lutego komandor podporucznik Stanisław Nahorski (nowy dowódca Błyskawicy) zdał obowiązki dowódcy Dyonu Niszczycieli komandorowi porucznikowi Stanisławowi Hryniewickiemu. Nowym zastępcą dowódcy niszczyciela wyznaczono kapitana marynarki Romualda Nałęcz-Tymińskiego.
Blisko miesiąc później, 17 marca, po zakończeniu dochodzenia przeciwko Jerzemu Umeckiemu, w Londynie odbyła się rozprawa karna przez Sądem Polowym Nr 1 w Paryżu, działającym jako Wojskowy Sąd Morski. W akcie oskarżenia napisano:
Akt oskarżenia
Z rozkazu zwierzchnika sądowo-karnego oskarżam przed sądem Polowym Nr 1 w Paryżu, jako Wojennym Sądem Morskim, właściwym po myśli art. 40 w zw. z art. 90 par. 1 lit. a) prawa do ustroju sądów wojskowych kmdr. ppor. Umeckiego Jerzego ur. 21 IX 1899 w Sewastopolu (Rosja) syna Mikołaja i Marii, wyzn. rzym-kat., stan: żonaty, oficera służby stałej, pozostającego w dyspozycji Szefa Kierownictwa Marynarki Wojennej, odznaczonego srebrnym krzyżem zasługi i medalami, sądownie rzekomo nie karanego, pozostającego na wolnej stopie, o to, że: 1) jako dowódca ORP Błyskawica, 30 listopada 1940 r. [winno byc´ 1939 roku – M.B.] na morzu, lękając się bezpodstawnie storpedowania okrętu, kazał wbrew obowiązkowi służbowemu odwołać łodzie ratunkowe, wysłane z ORP Błyskawica na wrak eskortowanego przez się statku Sheaf Crest w celu ratowania rozbitków, przy czym rozkaz ten, wydany w formie sygnału, nie odebrany przez załogę łodzi, nie został wykonany, czym dopuścił się występku przeciw szczególnym obowiązkom służbowym z art. 87 KKW w związku z art. 23 par. 1 KK; 2) w tymże charakterze, w nocy z 16 na 17 stycznia 1940 r., mając rozkaz eskortowania, zatem niedopuszczenia wziętego jako pryz statku Rasma, odszedł sztormując od tego statku na około 30 mil morskich, czyniąc to z nieuzasadnionej obawy przed możliwością przewrotu okrętu przy manewrowaniu, które by mu pozwoliło na pozostanie w pobliżu s/s Rasma, czym dopuścił się występku przeciw karności z art. 58 par. 1 KKW w zbiegu z występkiem przeciw szczególnym obowiązkom służbowym z art. 87 KKW. 3) w grudniu 1939 r., nieustalonego bliżej dnia, wyraził w rozmowie prowadzonej z por. mar. Tycem Antonim oraz osobno z por. mar. Jasłowskim Feliksem, wszystkimi podległymi mu służbowo – zdanie, że oficerowie spoza jednostek pływających nie wiedzą, jak jest na kontrtorpedowcach i że on sam nie pozostałby na zajmowanym stanowisku ani chwili, gdyby tylko mu dano tak samo opłacane poza jednostkami bojowymi, wytwarzając tym odezwaniem u słuchaczy nastroje ze stanowiska interesu służby i ich ustosunkowania się do niej – negatywne, czym dopuścił się występku przeciw karności z art. 67 par. 1 i 2 KKW; 4) w grudniu 1939 r., nieustalonego bliżej dnia, w rozmowie prowadzonej z ppor. mar. Buchowskim Janem, ppor. mar. Pryfke Wacławem i por. mar. Jasłowskim Feliksem, wszystkimi podległymi mu służbowo, wyraził się, że w Polsce dawno należało zrobić rewolucję pałacową i wyrżnąć ludzi stojących na górze, przy czym z treści rozmowy wynikało, że zwrot ten odnosił się również do władz kierowniczych marynarki wojennej, wytwarzając tym odezwaniem u słuchaczy nastroje ze stanowiska interesu służby i ich ustosunkowania się do niej – negatywne, czym dopuścił się występku przeciw karności z art. 67 par. 1 i 2 KKW; 5) w grudniu 1939 r. i styczniu 1940 r. wielokrotnie w rozmowach prowadzonych z podległymi oficerami, a to: kpt. mar. Gorazdowskim Tadeuszem, por. mar. Hessem Kazimierzem, Jasłowskim Feliksem, Konem Więczysławem [Wieńczysław], ppor. mar. Wojciechowskim Witoldem, Tycem Antonim, Buchowskim Janem, Dąbrowskim Tadeuszem i Góralczykiem Karolem – poruszał kwestię niebezpieczeństw grożących w czasie wojny na morzu, zwłaszcza z powodu min, podkreślając wielkość tych niebezpieczeństw i brak środków zaradczych, czym wytwarzał u słuchaczy nastroje ze stanowiska interesu służby i ich ustosunkowania się do niej – negatywne, czym dopuścił się występku przeciw karności z art. 67 par. 1 i 2 KKW.
Londyn, 17 marca 1940 roku
Oskarżyciel publiczny.
Za zgodność z odpisem oryginału: kmdr ppor. [Stefan Tadeusz] Gebethner.
W dodatku do tajnego rozporządzenia Sądu Polowego Nr 1, odpis z 25 września 1941 roku, podano co następuje:
Prawomocnym wyrokiem Sądu Polowego Nr 1 jako Wojennego Sądu Morskiego został skazany komandor ppor. Umecki Jerzy na karę jednego miesiąca i dwóch tygodni twierdzy za występek przeciw szczególnym obowiązkom służbowym z art. 87 KKW, w związku z art. 23 par. 1 KKW, za występek przeciw szczególnym obowiązkom służbowym z art. 87 KKW oraz za występek przeciw karności z art. 67 par. 1 i 2 KKW.
Szef Kierownictwa Marynarki Wojennej
/–/ ŚWIRSKI, wiceadmirał
Równocześnie 26 marca 1940 roku Szef Sądu Polowego Nr 1 podpułkownik dr Sarnicki, nakazał zawieszenie w czynnościach autorów raportów:
W związku ze sprawą karną por. Hessa Kazimierza, ppor. Buchowskiego Jana, Tyca Antoniego, Wojciechowskiego Witolda komunikuję, że Zwierzchnik Sądowo-Karny: 1) Ukarał wyżej wymienionych oficerów po myśli art.: 32 lit. a KKW KK pominięciem postępowania sądowego za to, że 12 lutego 1940 r. w meldunkach złożonych D-cy Dyonu KT. [Kontrtorpedowców] uchybili czci należnej swemu ówczesnemu przełożonemu kmdr. ppor. Umeckiemu Jerzemu, czym dopuścili się występku przeciw karności z art. 32 par. 1 KKW, karą dyscyplinarną aresztu kabinowego przez 7 (siedem) dni; 2) Umorzyć śledztwo w wspomnianej sprawie karnej oraz; 3) Uchylił swą decyzję z 16 lutego 1940 [roku] w zawieszeniu wyżej wymienionych oficerów w czynnościach służbowych.
Wracając jeszcze do orzeczenia Sądu Wojennego, dodajmy, że komandor podporucznik Umecki został pozbawiony prawa do powtórnego zaokrętowania, a pobyt w twierdzy zawieszono mu na okres trwania wojny. Wyrok nie został wykonany. Wojenny Sąd Morski, analizując treść meldunków czwórki oficerów, doszedł do wniosku, że występując przeciwko dowódcy okrętu uczynili to wyłącznie z troski o bezpieczeństwo załogi i okrętu. Z tych też powodów ich kara była o wiele łagodniejsza. Dopiero opinia Admiralicji brytyjskiej w tej sprawie uchroniła Umeckiego od kary. Jerzy Umecki do końca II wojny świtowej nie dowodził już żadnym okrętem wojennym. Pozostając do dyspozycji szefa KMW, pełnił wyłącznie funkcje na lądzie, gdzie był między innymi: oficerem łącznikowym w Dartmouth, komendantem Centrum Wyszkolenia Specjalistów Floty i komendantem Kierownictwa Uzupełnień Floty w Komendzie Morskiej „Południe”. 1 czerwca 1946 roku Umecki awansował do stopnia komandora porucznika. Po wojnie pozostał w Wielkiej Brytanii. Mieszkał w Swindon. Zmarł 23 kwietnia 1966 roku i został pochowany na cmentarzu w Criklade pod Swindon.
