Podwodni tropiciele. Misja “Kujawiak” zakończona [FRAGMENTY KSIĄŻKI]

Jesienią 2014 r. polscy nurkowie w ramach ekspedycji o nazwie „The Hunt for L 72”, jako pierwsi odnaleźli wrak niszczyciela eskortowego ORP Kujawiak, który spoczywał na głębokości blisko 100 m w pobliżu La Valletty na Malcie. Zlokalizowano wrak znajdujący się od 72 lat na dnie Morza Śródziemnego. Wreszcie rozwiązano zagadkę – ustalono prawdziwe współrzędne geograficzne zatopionego okrętu. Był to dopiero początek wielkiej przygody i kilkuletniego projektu…

Sześć polskich okrętów nawodnych i podwodnych, które brały udział w walkach na morzach i oceanach podczas II wojny światowej zatonęło po roku 1939 (niszczyciele Grom i Orkan, okręty podwodne Orzeł i Jastrząb, niszczyciel eskortowy Kujawiak oraz krążownik lekki Dragon – ten ostatni kilka lat po wojnie został częściowo rozebrany bez podnoszenia go z wody). Od wielu dziesięcioleci wraki naszych okrętów zazdrośnie strzegą swoich tajemnic. Okazuje się, że w przypadku kilku z nich nie znamy dokładnej pozycji zatopienia. Od dłuższego czasu spędzają sen z powiek historykom naszej „małej floty” niewyjaśnione losy ostatniego patrolu bojowego dumy polskich sił podwodnych – ORP Orzeł. Kilkakrotne poszukiwania wraku tego okrętu zakończyły się niepowodzeniem. Kolejne teorie i hipotezy badaczy i entuzjastów historii na temat prawdopodobnego miejsca spoczynku ponad 80-metrowej długości jednostki podwodnej nie potwierdziły się.

Dopiero 11 sierpnia 2004  r. udało się zejść pierwszemu Polakowi, doświadczonemu nurkowi Mirosławowi Standowiczowi, na głębokość ponad 100 m do wraku niszczyciela ORP Grom, który spoczywa w zimnych i ciemnych wodach fiordu Rombakken w Norwegii. Polski okręt jest przełamany na dwie części. Jednak dokładna pozycja zatonięcia Groma była znana już 6 października 1986 r. Otóż po rocznych staraniach władz Muzeum Wojny w Narwiku po raz pierwszy przebadano wrak Groma. Stało się to za sprawą miniaturowego okrętu podwodnego sterowanego ze statku Benjamin Norweskiej Królewskiej Marynarki Wojennej. Jednocześnie przedstawiciele norweskiego urzędu morskiego, motywując to amunicją znajdującą się zarówno w części dziobowej, jak i rufowej okrętu, wydali stanowczy zakaz nurkowania wokół wraku i podejmowania jakichkolwiek prób eksploracji zatopionego Groma przez samowolnych poszukiwaczy przygód. Jednakże kilka lat temu złagodzono ten przepis, o czym świadczy udział polskich i zagranicznych ekip, które nurkowały na wrak niszczyciela. Musiało minąć 10 lat od chwili, gdy polski nurek poznał tajemnicę wraku Groma, żeby kolejny zespół kilku zapaleńców, poszukiwaczy wraków, prowadząc długie „śledztwo” w archiwach zagranicznych wyprawił się na ekspedycję i zlokalizował zatopiony niszczyciel eskortowy ORP Kujawiak. Zidentyfikowano okręt, którego poszukiwania prowadzone przez nurków zagranicznych trwały od dziesięcioleci

Historia pewnej znajomości

Przygoda z odnalezieniem Kujawiaka zaczęła się dość przypadkowo. W lutym 2014 r. Piotr Wytykowski, nurek z wieloletnim doświadczeniem i poszukiwacz wraków, wrócił ze swoją ekipą ze Sierra Leone w Afryce, gdzie przez trzy tygodnie prowadzili dokładniejszą identyfikację eksplorowanego dwa lata wcześniej holenderskiego uzbrojonego okrętu żaglowego Diemermeer. Żmudne badania pozwoliły na wyjaśnienie wielu ważnych, historycznych szczegółów dotyczących wraku tego prawie 300-letniego żaglowca, który rozbił się u wybrzeży Afryki Zachodniej. Podczas drugiej wyprawy do Sierra Leone spędzili na wraku ponad 30 godzin, wykonując 29 nurkowań każdy. Odnaleźli wspaniale zachowane działa, kotwice… i złoty pierścień, który trafił do muzeum we Freetown. Minęło kilkanaście dni od przyjazdu z kolejnej wyprawy Wytykowskiego do domu (mieszka w Farmington Hills w USA, stan Michigan), gdy przeglądając jedną ze stron w Internecie na temat nurkowania przeczytał informację, że w marcu odbędą się Warsztaty Archeologii Morskiej M.A.S.T. (Nautical Archeology Workshop, Maritime Archaeological Survey Team) w Toledo w stanie Ohio. Mimo że wiadomość o warsztatach zainteresowała Wytykowskiego, to zbytnio nie miał ochoty ruszać się z domu. Jednak zdecydował się wziąć udział w dwudniowych warsztatach z archeologii podwodnej po rozmowie z żoną, Alicją. Podczas jednej z prezentacji poznał Chrisa Kraskę, amerykańskiego nauczyciela historii, nurka i archeologa, którego ojciec był marynarzem na Kujawiaku w czasie II wojny światowej. Ów marynarz przeżył zatopienie okrętu, a potem służył na niszczycielach Garland i Orkan. Dla polskiego nurka, który dzieciństwo i pewną część dorosłego życia spędził w rodzinnej Łodzi, opowieść Kraski była inspirująca:

      Wrak niszczyciela do dzisiaj spoczywa na dużej głębokości w pobliżu wybrzeży Malty na Morzu Śródziemnym. Znam z dokumentów oficjalną pozycję, gdzie okręt poszedł na dno. Miejscowi nurkowie podejmowali próby odnalezienia niszczyciela. Okazuje się, że we wskazanym miejscu nie ma Kujawiaka.

      Otóż Kraska próbował zainteresować tematem Kujawiaka amerykańskich poszukiwaczy wraków. Rozmawiał w tej sprawie m.in. z Johnem Chattertonem, znakomitym nurkiem, który stwierdził jednak, że leży on na zbyt dużej głębokości i szansa jego odnalezienia jest niewielka. Zdaniem Kraski chodziło raczej nie o to, na jakiej głębokości spoczywa Kujawiak, tylko raczej o to, że okręt nie jest amerykański i nie tak sławny jak wraki jednostek Kriegsmarine czy Royal Navy. Na odszukaniu niszczyciela powinno było zależeć polskim nurkom i badaczom historii, dla których zorganizowanie ekspedycji mogłoby być wyzwaniem. Tym bardziej, że był to jeden z tych wraków okrętów PMW, którego pozycję zatopienia zgodnie z oficjalnymi raportami znajdującymi się w archiwach brytyjskich znano, ale nie była prawdziwa. Okazuje się, że 13 marynarzom, którzy zginęli na Kujawiaku (imienna lista), nie ufundowano symbolicznej płyty pamiątkowej w Polsce lub na Malcie. Jakby o nich zapomniano. Podobnie jak inne polskie okręty utracone podczas II wojny światowej, Kujawiak został upamiętniony jedynie tablicą (projektu Marii Talagi-Korpalskiej) umieszczoną w Małym Panteonie Marynarki Wojennej przy kościele pw. Michała Archanioła na gdyńskim Oksywiu. Znajdują się na niej słowa Zygmunta Krasińskiego: „Tam zwycięstwo, gdzie cnota. Tam zmartwychwstanie, gdzie Golgota”.

Piotr Wytykowski, był tak poruszony opowieścią Chrisa Kraski, że przyszedł mu wtedy do głowy pomysł, żeby spróbować odnaleźć wrak niszczyciela. Świadomość, że nikt dotychczas nie natrafił na kadłub tego polskiego okrętu, działała mobilizująco. Zagadką było, gdzie faktycznie spoczywa Kujawiak. Skontaktował się z Romanem Zajderem, prezesem Stowarzyszenia Wyprawy Wrakowe w Łodzi, przyjacielem z którym zorganizowali kilkanaście ekspedycji na wraki w różnych zakątkach świata.

      Zdajesz sobie sprawę, że wrak spoczywa od ponad siedemdziesięciu lat w pobliżu La Valletty i nikt nie zna jego pozycji? – powiedział Wytykowski – w rozmowie z Zajderem.

Poszukiwania wraku

      Od tej chwili ruszyły przygotowania do ekspedycji, która miała pomóc w wyjaśnieniu tajemnicy. Nieprecyzyjna była informacja, że wrak okrętu leży kilka mil morskich od portu La Valletta. Czas odgrywał ważną rolę. Wyprawę zaplanowali na drugą połowę września 2014  r., gdy na Malcie wciąż panowały wysokie temperatury, a ceny poza głównym sezonem turystycznym były o wiele przyjaźniejsze dla ich skromnych portfeli. Podczas sześciu miesięcy, które zostały do rozpoczęcia ekspedycji, należało szybko, ale staranie dobrać ludzi, którym można było zaufać i być pewnym, że ich nie zawiodą w trudnym momencie. Wyznaczono rejon w którym zakładano, że może znajdować się wrak – był to efekt pobytu w Brytyjskim Archiwum Narodowym w Kew (dzielnica Londynu), Biurze Hydrograficznym pod Bristolem, pozyskania materiałów pochodzących z Instytutu Polskiego i Muzeum im. gen. Sikorskiego w Londynie czy informacji uzyskanych od amerykańskiego historyka Vincenta O’Hary, autora książki o alianckich operacjach morskich z pomocą wojenną dla Malty. Zapoznali się z całą literaturą na temat ostatnich dni z życia Kujawiaka, która ukazała się w Polsce. Potem przyszedł czas na analizę. Z powodu bogactwa materiałów, którymi dysponowali, doszło do dużego zamętu w ustaleniu prawdopodobnego miejsca zatonięcia niszczyciela. Historia wraku okrętu była zagadkowa. Według dokumentów, raportów marynarki, relacji świadków i dotychczasowych ustaleń publicystów morskich, występowały rozbieżności w podawanych faktach. Historycy powoływali się przynajmniej na dwie lub trzy różne pozycje zatonięcia Kujawiaka, które – jak się potem okazało – były nieprawdziwe. Śledztwo historyczne prowadzili dalej. Było ono mozolne i monotonne, ale bardzo fascynujące. Przed wyjazdem na wyprawę musieli mieć stuprocentową pewność, że niczego nie przeoczyli podczas weryfikacji dokumentów i raportów. Czas pokazał, że ta skomplikowana układanka bardzo ładnie skomponowała się w historyczną całość. Wspomina Bartłomiej Grynda, uczestnik ekspedycji:

      Znając te wszystkie fakty, wynikające z dokumentacji, zaczęliśmy przeliczać, ile kilometrów i w którym kierunku mógł zdryfować Kujawiak. Wszystko po to, aby jak najprecyzyjniej ustalić jego pozycję. Wyznaczyliśmy ostatecznie około 20 mil kwadratowych, gdzie musiał znajdować się wrak. Następnie określony obszar podzieliliśmy na 10 dni poszukiwań, przy założeniu, że będziemy mieć ładną pogodę.

      Obarczenie skromnej ilościowo ekipy dużym zakresem obowiązków wiązało się ze zmęczeniem i brakiem snu. Koszty zorganizowania ekspedycji były spore. Ekipa nie znalazła poważnego partnera lub zainteresowanej instytucji, która chciałaby znacząco partycypować w kosztach. Zdobyli stosowne pozwolenie od władz maltańskich na ekspedycję i poszukiwania. Wszechstronnej pomocy udzielił ówczesny Ambasador Republiki Malty w Warszawie, Jego Ekscelencja Pierre Clive Agius. Ambasador okazał się wielkim przyjacielem Polski i temat o tak dużym znaczeniu historycznym został potraktowany przez niego z odpowiednim szacunkiem i zaangażowaniem. To dzięki jego wstawiennictwu polscy nurkowie otrzymali odpowiednie zezwolenia – wyjaśnia Roman Zajder.

Przygotowali niezbędny sprzęt do poszukiwań podwodnych, na użycie którego uzyskano zgodę od władz Malty. Ze względu na wiele zabytków zalegających w przybrzeżnych wodach Malty przepisy poszukiwań i eksploracji są bardzo restrykcyjne. Zdawali sobie sprawę, że podczas tej wyprawy nie będą schodzić pod wodę. Do zejścia na głębokość około 100 m potrzeba było nurków o dużym doświadczeniu technicznym i uzyskania stosownych pozwoleń na eksplorację wraku. Na taką wyprawę trzeba było się lepiej przygotować od strony logistycznej. Na pierwszą ekspedycję postanowili zabrać ze sobą zdalnie kierowany pojazd podwodny (ROV, Remotely Operated Vehicle) o masie około 22 kg, którego konstruktorem był inż. Bartłomiej Grynda. Dzięki temu pojazdowi można było od razu sprawdzić namierzony przez dwa sonary obiekt. Skompletowali ponad 250  kg sprzętu niezbędnego do pracy. Do nawigacji miał im posłużyć ploter map, dzięki któremu mieli znać swoje dokładne położenie względem wyznaczonych linii przejścia. Nawigacja była podłączona do komputera, na który nanoszony był potem ślad sonaru na mapę. Firma Gralmarine z Wrocławia zapewniła oświetlenie wideo LED. Praktyka pokazuje, o czym uczestnicy wyprawy się przekonali, że zdublowanie najważniejszego ekwipunku na tego typu ekspedycjach jest niezbędne. Wyczarterowali niewielki jacht żaglowo-motorowy, na którym mogło przez dwa tygodnie w miarę komfortowo przebywać 6 osób oraz można było pomieścić cały posiadany sprzęt, i na tyle ekonomiczny, aby nie przekroczyć skromnego budżetu jakim dysponowali. Przed wylotem wzięli udział we mszy świętej, za dusze poległych marynarzy Kujawiaka i powodzenie wyprawy, odprawionej w kościele p.w. św. Michała Archanioła na Oksywiu. Potem złożyli kwiaty na oksywskim grobie kmdr. por. Ludwika Lichodziejewskiego (1904-1974), dowódcy Kujawiaka. 15 września w godzinach w godzinach wieczornych dotarli na Maltę (Piotr Wytykowski, Roman Zajder, Bartłomiej Grynda, Michał Szczepaniak, Marcin Sadowski). Kilka dni później dołączył do nich Robert Głuchowski. Zaokrętowali się na jacht Rainbow Hunter.

      Pierwszy dzień ekspedycji minął na przygotowaniach sprzętu specjalistycznego, który miał pomóc w poszukiwaniu wraku. Uczestnicy musieli zgłosić się do biura Kuratorium Ministerstwa Kultury Malty w La Valletcie w celu potwierdzenia rozpoczęcia działań i otrzymania stosownych pozwoleń. Kolejnego dnia ruszyły poszukiwania. Obszar „łowów” ustalono na podstawie pozycji uzyskanych z otrzymanych raportów brytyjskich okrętów eskorty, które wzięły udział w ostatniej fazie trwania konwoju WS19Z. Wyznaczono jeden duży akwen poszukiwań, który następnie podzielono na 10 sektorów. Wskazano najbardziej prawdopodobne miejsce zalegania wraku. Pasy, po których mieli pływać, miały długość 3,235 km i oddalone były od siebie o 0,126 km. Średnia prędkość jachtu, jaką ustalili, to 1,5-2 w. Prędkość i szerokość poszukiwanych pasów zależały od posiadanych urządzeń sonarowych. Każdego dnia miały one sprawdzać jeden sektor.

Po kilku dniach poszukiwań ekipa wpadła w rytm pracy. Odbywali wachty przy sterze, w kambuzie i przy monitorach, które pokazywały obraz z sonarów. Wieczorem wracali do jednej z zatoczek na wschodnim wybrzeżu wyspy. Zajder i Wytykowski podczas pobytu w biurze kuratora poprosili o zgodę na raportowanie wyników poszukiwań co drugi dzień. Kurator Nathaniel Cutajar nie robił problemów i argumenty mu przedstawione uznał za wystarczająco umotywowane. Dzięki temu Polacy nie byli już zobligowani do tak częstego składania sprawozdań. Nawiązali współpracę z dr. (obecnie prof.) Timmym Gambinem z Uniwersytetu Maltańskiego, jednym z największych autorytetów i ekspertów archeologii podwodnej na Morzu Śródziemnym. 21 września ekspedycja zbliżyła się do strefy podwyższonego prawdopodobieństwa, gdzie wiele lat temu doszło do tragedii Kujawiaka. Podczas kilkugodzinnej pracy przeszukano kolejny wyznaczony obszar, ale bez powodzenia. Wieczorem wrócono do zatoki St. Thomas na odpoczynek, mając za sobą kilkadziesiąt godzin spędzonych na miejscu poszukiwań. 22 września w godzinach rannych opuścili ww. zatokę i w czteroosobowym składzie wypłynęli w morze. Zbliżała się godz. 11:15. W końcu na ekranie echosondy, a następnie na monitorze sonarów – jeden był holowany na kablu 60-metrowym, drugi na 110-metrowym – zaczęło się „coś drgnęło”. Po kilku dniach oglądania nudnego piaszczystego dna tym razem działo się coś naprawdę ciekawego! Pojawiła się rufa jakiegoś wraku, a zaraz za nią ukazało się dobrze widoczne stanowisko artylerii, a potem reszta okrętu. Grynda z wrażenia wstrzymał oddech, wpatrując się w obraz monitora i nie wierząc własnemu szczęściu. Już wcześniej sprawdzili w urzędach hydrograficznych, że w tym regionie nie powinno być innego wraku tej wielkości. Nie mogło być pomyłki – to był Kujawiak! Okazało się, że urządzenia poszukiwacze zarejestrowały pozycję wraku, która nie pokrywała się z żadnymi dotychczas publikowanymi i podawanymi w różnych źródłach pozycjami zatonięcia okrętu. Zrobili dokładną dokumentację sonarową. Wszystkie urządzenia za[1]rejestrowały 85-metrowej długości wrak[1]znajdujący się ponad 100  m pod kilem jachtu. Zależało im na jak najlepszym uchwyceniu obrazu wraku. Rozpoczęła się szczegółowa analiza. Mierzyli obiekt, wymiary się zgadzały. Na sonogramie, płynąc wzdłuż rufy, wyraźnie widać było stanowiska dział oraz charakterystyczny kształt burty.

Możesz również polubić…